Archive

grudzień 2014

Browsing

Takie tam…

Przed laty poezja miała struktury słowne wiązane rymem, dzisiaj coraz częściej istnieją w przestrzeni literackiej wiersze bezrymowe z dużą ilością niedomówień, skrótów myślowych, lingwistycznych i znaczeniowych tworów, z którymi trudno sobie poradzić, by wiedzieć, co autor autorka mieli na myśli, stąd ten wiersz…

Poezjo skrótów!
XX wieczna.
Pozbawiona rymów – turpistyczna.
Z polskim życiorysem – kulawa,
dlaczego jesteś taka niemrawa?
Dlaczego jesteś taka nadpsuta –
niemocą poetów skuta?
Okradziona z metafor wiosen i miłości,
zapachu trawy i czerwonych, dorodnych maków.
Poezjo konfederatów nastających na słowa,
czy jesteś na zmiany gotowa?
03 stycznia 1985r.

Prawo miłości

On i ona od dawna w sobie mocno zakochani.
Nie tacy już młodzi i bardzo piękni,
lekko pochyleni, ale dostojni w swojej starości.

Oni, ludzie bez wielkiej przyszłości,
mogliby nas młodszych uczyć, jak kochać i żyć,
by wiernie – na dobre i na złe – przy sobie być.

Kijem w mrowisko – z życia nauczyciela

    Ukończenie przeze mnie pracy zawodowej wzbudziło we mnie tęsknotę, ale i radość wspominania czasów, które ukształtowały mnie jako kobietę – nauczyciela…

***

    Kiedy po kilkunastomiesięcznym bezrobociu zupełnie przez przypadek stanęłam u progu nowej, obcej mi jak dotąd rzeczywistości, pomyślałam: Ja tu będę tylko przez chwilę! W najśmielszych marzeniach nie podejrzewałam siebie o trwały romans z resocjalizacją. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak w wielkim jest błędzie i ile musi upłynąć miesięcy, a może lat, żebym się o tym bezwzględnie i mądrze przekonała. Jak przystało na rozsądnego nauczyciela, a przy tym pokornego – ciekawego siebie i pięknego świata człowieka, dyskretnie podpatrywałam w pracy swoje starsze koleżanki i wytrawnych w nauczycielskim fachu kolegów, którzy wspólnie mi kibicowali i jak trzeba było, pomagali, ale tylko wtedy, kiedy jako pedagog resocjalizacyjny z nazwy, nauczyciel z wyboru i z zamiłowania, traciłam pewność siebie, potrzebując wsparcia, rady i profesjonalnej opieki, a także natychmiastowej pomocy. Byłam i jestem im za tę mądrość, troskę i mentalne – psychiczne wsparcie – naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna. Oczywiście, jak każdy nowy pracownik, szybko postanowiłam zaistnieć. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, ile czeka mnie zakrętów, wzniesień i bolących upadków, nim stanę twardo na swoje wątłe, nauczycielskie nogi. Naiwnie sądziłam, że wystarczy mieć dyplom pedagogicznej uczelni w kieszeni, z głowę pełną pomysłów, by czuć przewagę nad uczniami, którzy swoją ignorancją i niezrozumieniem dla sytuacji w jakiej się znaleźli, i w jakiej znalazłam się ja – próbowali mnie podporządkować swoim niepisanym prawom oraz szkolnym, dziwacznym zaklęciom i rytuałom.

    Niektórzy wbrew pozorom szukali konsensusu i szli na współpracę, inni zaś wyczekiwali momentu, aby mnie do swojej nauczycielskiej, mozolnej pracy, jak najskuteczniej zniechęcić. Na szczęście byli dla mnie zbyt cenni, żebym zrezygnowała, choć z jednej, zagubionej duszyczki. Nie zniechęciła mnie do nich ani filozofia manifestowania wszem i wobec ich krnąbrnego charakteru, lenistwa, a nawet intelektualnego otępienia spowodowanego długotrwałą nieobecnością w murach szkoły, ani zakusy walki z nimi na argumenty i słowa, że warto o nich i swoją przyszłość, tak zwyczajnie – po ludzku – zawalczyć.

    Napierając coraz ostrzej i śmielej na rebeliancką postawę wychowanków, postanowiłam nauczyć ich przede wszystkim szacunku do swojej pracy i samych siebie. Zapragnęłam być uzurpatorką. Mijał czas, a ja ciągle dojrzewałam w tej placówce jako kobieta i człowiek. Po kilku latach ciężkiej pracy zauważyłam nawet, że marzenia o podziwie i aplauzie ze strony przełożonych mniej mnie już „kręciły” i ekscytowały, niż kiedykolwiek przedtem. Czułam się zahartowana w boju o niesienie kaganka oświaty, a styl pracy jaki przyjęłam, nakazywał mi rzetelność, rozwagę, jak również bycie konsekwentną we wszystkim, co robiłam i na co miałam bezpośredni lub decydujący wpływ, cokolwiek to słowo dzisiaj wśród zliberalizowanych nauczycieli znaczyło i ciągle znaczy. W tym, co robiłam, czułam się naprawdę dobrze. Doskonale wiedziałam, że powoli zbliżam się do sedna samoświadomości i spełniania się w uprawianym przez siebie ukochanym zawodzie. Nie oglądając się za siebie, po prostu żyłam i stawałam się coraz bardziej silną, a także pewną siebie. Kwintesencją tej przeogromnej siły oraz zawodowej stabilizacji było ukończenie przeze mnie kolejnych półtorarocznych studiów podyplomowych, które wskazały mi własną drogę do zadowolenia i satysfakcji z pełnienia zaszczytnego – przynajmniej dla mnie – obowiązku bycia nauczycielką polskiej placówki resocjalizacyjnej.

    I w taki to oczywisty, i wydawałoby się prosty sposób, na trwałe wpadłam w sidła resocjalizacji, tudzież wszystkich jej przedziwnych – obarczonych procedurą i papierkiem – aspektów działalności. Ale tego osaczenia się nie przeraziłam, ponieważ mówiłam o dobru, niosąc dobro. Nie byłam cyniczną, bo zyski pomiędzy sobą a uczniami dzieliłam po równo. Pewnie wydam się w tym, co napisałam, śmieszną i potwornie zabawną, ale szkoła była dla mnie przedsionkiem ziemskiego nieba. Bo przecież nie trzeba być wytrawnym filozofem, by wiedzieć, że niebo jest w ludziach, że bycie nauczycielem to brzmi dumnie i tylko wybrańcy losu mogą chełpić się świadomością bycia mistrzem dla młodszych od siebie Polaków, na dodatek lżej lub ciężej niedostosowanych społecznie. To dlatego tę niefrasobliwą prawdę o sobie samej postanowiłam nieść przez całe swoje kobiece, ustabilizowane, by nie rzec: dojrzalsze – zaawansowane w lata i doświadczenie – nauczycielskie życie, ku kresowi wyznaczającemu granice zawodowej aktywności i egzystencjalnemu: Być albo nie być?

 

Słowo do słowa

DSC_0122

Żart poetycki:

Joanna M. ma w zapasie do napraw domowych
męża zastępczego – oprócz swego ślubnego –
w opinii świata i ludzi doskonałego.

Chodzi w sukience z mgieł i śpi na poduszce w różowe słonie.
Nie boi się niebieskiej niedźwiedzicy, co biega po ulicy.
Lubi zbierać muszle i okręcać je karminowym szalem,
a w szkatule czasu przechowywać: “Historię srebrnego talizmanu”.

Szklarska Poręba / Legnica, 2014 r.

Bożonarodzeniowym echem

Witam wszystkich przedświątecznie wierszem:

W Betlejem,
judzkim mieście Maryja powiła Syna.
A świat uznał, że to dobre i pokłonił się Dziecięciu,
w pokorze ofiarowując Mu królewskie atrybuty:
złoto jako królowi, kadzidło jako Bogu,
a mirrę jako człowiekowi.
W śnieżną – mroźną noc
Syn wiecznego Boga się rodzi.
W betlejemskiej ­– ubogiej stajence na świat przychodzi.
Taki drobniutki a sercem wielki Jezusek mały.
W swym człowieczeństwie – doskonały!
I pobłogosławił Mu z nieba sam Pan Bóg
dla ziemskiej chwały,
a pasterze, co trzód swych strzegli,
czym prędzej do Niego, do żłóbka pobiegli,
by oddać Mu cześć i poprzysiąc wierność,
w tę noc wigilijną – ciemną…

03 grudnia 2014r.

Z sercem bosmana na dłoni…

Słyszysz?
To kołobrzeskie morze,
szumem fal rozkołysane do Ciebie mówi.
Woła Cię krzykiem białopiórych mew
i wiatru łkaniem,
obejmując Twoją samotność.Niepokorne morze.
W przeszłości mocno wykrwawione,
zaślubione wolności
i przez wolność zdobyte.
Z sercem bosmana na dłoni,
przeskakujące z nogi na nogę –
z fali na falę,
stoi zapatrzone w czas przyszłych pokoleń.

17 / 18 października 2014 r.