Archive

7 kwietnia, 2016

Browsing

Zawsze być na tak!

Od wielu, wielu lat, jako ludzie, przyglądamy się światu i bliźnim, fascynując się homo sapiens i jego naturą. Pięknem człowieczeństwa i jego brzydotą. Życiem, które nas zaskakuje i nęci codziennością.
Cokolwiek by o tym nie myśleć, mówić i nie pisać, ważne byśmy zawsze byli na tak…By cieszyło nas życie nawet wtedy, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli.
Proponuje Państwu na wieczór króciutkie opowiadanie: DUCHOWE ROZTERKI z książki pt. ZŁODZIEJKA CZASU. Miłego czytania. Dobranoc!

W Instytucie Języków Obcych panował tego ranka wielki harmider. Zaczynała się sesja egzaminacyjna i Józefina musiała skrupulatnie przeliczyć studentom obecności, a także dokładnie przeanalizować oceny z kolokwiów. Ta łapanka służyła jednemu celowi: niedopuszczeniu do egzaminów tych studentów, którzy skupieni byli w pierwszym semestrze nie na nauce, lecz wiecznej improwizacji i balandze.
– Jak ja nie lubię tego okresu na uniwersytecie! – skarżyła się asystentowi Józefina. Ale Wojtek Marecko zajęty sprawdzaniem kolejnego testu językowego, zupełnie zignorował tę skargę. Tylko Łukasz Zawada-Junas rozbawiony kontrastową sytuacją pomiędzy koleżeństwem, czytaniem gazety zagłuszał w sobie pożądliwość nakierowaną na piękne i powabne ciało Józefiny. To prawda, pracowali ze sobą od kilku lat, ale dopiero dzisiaj dostrzegł w niej nie tylko koleżankę po fachu, lecz kobietę – intrygujący obiekt męskiego pożądania. Odłożywszy gazetę na biurko, postanowił skupić się na sczytywaniu wyników egzaminacyjnych i przenoszeniu ich na płytkę CD. Chciał w ten sposób wyprzeć z głowy złe myśli, które go dzisiaj absolutnie zaskoczyły. Czas wypełniony pracą ich trojga, upływał tak powoli, że miało się wrażenie, że od dłuższego czasu stoi po prostu w miejscu.
W natłoku pracy żadne z nich nie zauważyło, że trzeba wracać do domu. Pierwsza od biurka poderwała się Józka, potem Łukasz, na końcu zaś postanowił wyjść z pokoju lingwistów niepocieszony Wojtek, który wbrew pozorom nienawidził swojej pracy. Nużyły go sprawdziany, kolokwia i takie czy siakie egzaminy, które w europejskim systemie nauczania akademickiego stanowiły trzon wszechstronnej ewaluacji kształcenia. Tylko Józefina nie ujawniała swojej opinii w tej kwestii, by nie uchodzić w gronie za leniwą dyletantkę. Powiedziawszy kolegom: Do widzenia! – powolnym krokiem udała się do wyjścia z sektora A budynku uczelni.
Na dworze było zimno jak jasna cholera. Mróz szczypał w policzki wystawione na wymrożenie. Ale serce Józki było radosne. Szła w kierunku domu energicznie i radośnie. Gdy mijała księgarnię „You & No”, jej uwagę przyciągnął tytuł kolejnej książki Paula Coehlo. „Alef” – ciekawe czyje to imię? – pomyślała. Potem przyłożyła nos do witryny, by lepiej móc odczytać litery nazwiska pisarza, którego książki po prostu uwielbiała. Uśmiechając się do siebie, weszła na stopnie schodów prowadzących do wnętrza kameralnie urządzonej przez właściciela księgarni.
Tego dnia w przybytku bibliofilów, jak nigdy, nie było zbyt wielu klientów, dlatego nie musiała się denerwować staniem w przydługiej kolejce do kasy. Przesuwając się w kierunku kobiety, stojącej tuż za nią, przeglądała powieść, której treści jeszcze nie znała.
– Tę książkę podaruję Krzyśkowi – pomyślała – jak tylko przyjedzie do Wrocławia. Tak postanowiła i nie zamierzała tego postanowienia za nic w świecie zmieniać.
Czy uzurpowanie sobie prawa do Krzysztofa miało w przypadku Józki jakiś sens lub usprawiedliwienie? Nie był jej aż taki bliskim, jak minionego czasu nieżyjący Marceli. Jego kochała szaloną miłością – pozwalając sobie na wszystko to, co może kobieta ofiarować kochanemu mężczyźnie: czas, wiele godzin czasu – miłość i dobry, udany seks. Dużo seksu, by podsycać uczucie i zaspakajać swoją, i jego męską erotyczną próżność. A Krzysztof – to tylko dawna szkolna, zapomniana znajomość. Przyjaciel, który w momencie jej osobistej klęski i zawieruchy życiowej – w centrum której od wielu tygodni, miesięcy była – stanął po stronie kobiety zdruzgotanej śmiercią kochanka. Ktoś, kto mimo wszystko był dla niej jednak bardzo ważnym, w kim widziała dla siebie szansę na normalność i zwyczajne życie.
Rozmyślanie o Marcelim i jego przedwczesnej śmierci zawsze wzbudzało w niej cierpienie, dlatego ucięła tę wyobrażeniową projekcję na tyle szybko i świadomie, by nie rozpłakać się na ulicy pobrzmiewającej głosami ludzi i przejeżdżających samochodów i tramwajów. Powoli uczyła się żyć na nowy rachunek, z nadzieją na pełne miłości i radości życie, w otoczeniu przyjaciół i przy boku mężczyzny, który podał jej jako pierwszy rękę, by wyciągnąć ją z żałoby i czarnego marazmu.
– Ciekawe co też porabia Krzysiek i kiedy odwiedzi ją ponownie we Wrocławiu? – westchnęła. – Eee, to przecież żaden problem. Sięgnęła do torebki po telefon komórkowy i wybierając właściwy numer, cierpliwie czekała na połączenie z Krzysztofem. Po drugiej stronie rzeczywistości, gdzieś w centrum Poznania, nieprzytomny z nadmiaru pracy i problemów Krzysiek odebrał telefon.
– Józka, to ty kochanie? – odezwał się niespokojnie. – Czy coś się złego stało?
– Ależ nie, nie, nic się złego nie stało i nie dzieje! – mówiła szybko. – Chciałam tylko zaprosić cię na przyszły weekend, ale czy wolno kobiecie być wobec mężczyzny tak śmiałą i otwartą?
Krzysiek z niedowierzaniem przyjmował komunikat upleciony z potoczystych słów Józefiny, jakby to co przed minutą usłyszał, było snem na jawie. Serce biło mu szybciej, a oddech rwał się pod naciskiem ogromnego wzruszenia.
– Poczekaj, chyba przyszły weekend mam już zajęty – wyszeptał. – Ale po weekendzie w środę jestem już wolny i mogę przyjechać do Wrocławia. – W takim razie jesteśmy umówieni.
– Do miłego zobaczenia – radośnie zawtórowała mu Józefina, udając się w kierunku domu, który zapewniał jej spokój i bezpieczeństwo.
Dlatego przekroczywszy próg swego mieszkania, poczuła ulgę, jakby uwolniła się od smutków i ociężałego życia. Zamieniwszy obuwie na cieplutkie kapcie, udała się w kierunku maleńkiej garderoby, by powiesić na metalowym wieszaku przemoczone śniegiem wierzchnie ubranie i udać się do kuchni.
Zrobienie sobie gorącej herbaty nie zajęło jej zbyt wiele czasu, dlatego nie zważając na to, że herbata się jeszcze dobrze w filiżance nie zaparzyła, zachłannie nadpiła jej zawartość.
I pomyśleć, że jeszcze przed godziną była na dworze, narażając swój organizm na wychłodzenie. Piła herbatę w skupieniu, myśląc o Krzyśku, mężczyźnie, którego zamierzała uwieść i pokochać…