Archive

listopad 2016

Browsing

Werbalna i emocjonalna niezależność

Drodzy Państwo, od dawna zastanawiałam się nad rolą poety w życiu społecznym i doszłam do wniosku, że tak naprawdę poeta to ktoś, komu wydaje się, że wie lepiej, choć wie tyle samo co inni. To ktoś, kto uczy się od świata i innych ludzi empatii, bycia “rasowym” człowiekiem. Dobrym, być może czasem pogubionym, ale werbalnie i emocjonalnie niezależnym.

Poeto!
Nie jesteś arbitrem.
Nikogo nie oceniaj.
W różnym tempie biegnij do światła wiersza
wywyższonego ponad wszystko,
które nikim nie gardzi,
nikogo nie poniża,
lecz miłosiernie akceptuje.

Na poziomie molekularnym
karm się prawdą!

Miarą serca
i rozumu szukaj w ludziach dobra,
które kłamstwo i obłudę ma za nic.
Które nie godzi się,
by człowiekiem rządziła bezduszna ignorancja.
Ideologia złego słowa. Drapieżnej ironii.

Na poziomie molekularnym
karm się miłością!
Pisz nieagresywne wiersze.

20 listopada 2016 r.

Na deszczowe dni, nie tylko jesienne

dsc09537
Moją największa słabością jest Paryż. Kocham to miasto od pierwszego zobaczenia…Wiernie, jak wiernie może kochać zakochana kobieta. Jemu i jego mieszkańcom poświęcam ten wiersz i opowiadanie z motywem frankońskim. Miłego wieczoru, drodzy Państwo!

P O E Z J A

***
Zakochałam się w fantazji,
czarze Paryża,
deszczu pachnącym miłością
i kasztanowcami.

Bywam tu rzadko,
ale bywam. To nie banał.
Znów jestem.

Idę bulwarem Saint-Germain,
by łykiem wspomnień w Café de Flore
przy Rue Saint-Benoît odświeżyć obraz Jego.

Zakochałam się w wolności
anonimowej, obcojęzycznej,
mieście milorda;
w lampce czerwonego wina,
kęsie bagietki i croissanta –
piosenkach Piaf i Zaz –
malarstwie Jeana – François Ferratona
i mostach nad Sekwaną.

Odwrócona tyłem do słowiańskiego wczoraj
nie wzbraniam się – w scenerii Paryża –
od pożądliwych pragnień.
Całą duszą i sercem
wciągam magiczne chwile,
odkrywam inną siebie.

Ale… (?)
Tak, jutro wracam do kraju,
by zdążyć przed świętem Polaków –
monsieur Blanchard.
Au revoir!
Au revoir, madame!

08 – 09 listopada 2016 r.

dsc09545

P R O Z A

W blasku kawiarenki – epizod 1.

W kawiarni przy stoliku w środkowym rzędzie siedział młody mężczyzna wypatrujący jakiejś kobiety. Wyglądał na obcokrajowca. Wokół szyi miał okręcony elegancki szalik, jak na przystojnego mężczyznę przystało i nieustannie zerkał na wskazówki naręcznego zegarka. Obok niego na okrągłym stole leżał bukiet świeżych kwiatów i pięknie zapakowany mały przedmiot. Atmosfera kafejki sprawiała, że czuł się tutaj wspaniale.
Jean-Karem – bo o nim mowa – zadumał się, przypominając sobie obraz Walerii, a gdy nie przychodziła, poczuł się oszukany… Ale oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo zamiast Walerii przyszła na spotkanie Matylda. Szła w jego kierunku, nabierając coraz większej pewności siebie. Gdy ją zobaczył, serce podeszło mu nagle do gardła. Na szczęście bardzo szybko uspokoił się i wyrzekł:
– Bonjour Matyldo!
– Witaj, Jeanie-Karemie… – odpowiedziała po polsku Matylda, przyjmując z jego rąk bukiet fiołkowych kwiatków i niewielki – skromny podarunek. Usiadłszy naprzeciw Francuza, spojrzała mu prosto w oczy, a potem zapytała:
– Jak mnie tutaj znalazłeś? – w jej głosie wyczuwało się lekkie podenerwowanie.
– Nie szukałem cię zbyt długo – mówił wyraźnie, jakby chciał, żeby dokładnie wszystko zrozumiała. – Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o swojej rodzinie i o pracy swojej matki? Tę opowieść dokładnie zapamiętałem i dlatego nie miałem problemu z jej odszukaniem… Zresztą jest interesującą, piękna kobietą. To ona zaproponowała mi to spotkanie, choć spodziewałem się jej – nie ciebie.
W jego głosie nie było nutki fałszu. Mówił pięknie i interesująco, żeby zaspokoić ciekawość ukochanej Matyldy.
– A co u ciebie słychać? – Czym się w Polsce zajmujesz? – zadawał pytania jedno po drugim.
– Jaaa… – odpowiedziała przeciągle, jakby od niechcenia.
– No wiesz, pracuję w korporacji „Viffonett” z siedzibą we Wrocławiu i kocham to, co robię. A poza tym mam świetnych przyjaciół i ukończyłam kolejne studia podyplomowe. Eee, nic co mogłoby cię szczególnie zainteresować! – wyszeptała jakby od niechcenia.
– Kochanie – powiedział Jean-Karem – wszystko, co dotyczy ciebie, bardzo mnie interesuje. Zawsze interesowało mnie twoje życie, tylko nie mieliśmy zbyt wiele dla siebie czasu. Paryż wchłonął nas w swoje tryby, dlatego często zapominaliśmy o sobie.
– My zapominaliśmy? – powiedziała poirytowana Matylda.
– To ty nie miałeś czasu na naszą miłość – urwała w pół zdania. – Ciągle myślałeś o swojej karierze i o sobie. Ja i moje problemy nic cię nie obchodziły. Nim wypowiedziała ostatnie zdanie, kelnerka doszła do stolika, by przyjąć od Jeana-Karema zamówienie.
– Poproszę dwie kawy, deser i butelkę francuskiego wina Cotes du Rhone – zdecydowanym głosem powiedział Francuz. A potem odwrócił się w stronę Matyldy, która wzruszona spotkaniem ze swoim francuskim przyjacielem, łapczywie obejmowała wzrokiem każdy centymetr jego ponętnego i dobrze zbudowanego ciała. Była wzruszona, ale uczucie żalu i urażona dumna nie pozwalały jej na okazanie mu czułości.
Czar kawiarnianej atmosfery i bliskości z mężczyzną, którego kiedyś kochała i bardzo nienawidziła, przywołał w niej paryskie wspomnienia. Było jej z nimi paradoksalnie: źle i bardzo dobrze… Jean-Karem doskonale wiedział, ile dla niej znaczył i jak ona – wiele znaczyła dla niego, ale zrozumiał to dopiero wtedy, gdy Matylda wróciła do swojego kraju. Kochał ją i nic nie mógł z tym cholernie podstępnym uczuciem zrobić. Wiele razy powtarzał sobie w myślach: żadna choćby najpiękniejsza Polka nie zrobi ze mnie niewolnika swego serca, a potem szybko żałował tego, co pomyślał i łapał się na tęsknocie…
– A co u naszych wspólnych znajomych? – zapytała przyciszonym głosem Matylda. – Czy nadal odwiedzasz Piotra i Antoninę?
– Pewnie tak, bo na facebooku umieszczasz z nimi przeróżne – zabawne fotografie.
– Widzę kochanie, że jesteś w tej materii doskonale zorientowana. Czyżbyś mnie śledziła? A może tak wygląda właśnie miłość?
Matylda nie czuła zakłopotania z powodu pytań, na które nie zamierzała odpowiadać. Było jej przy nim dobrze, tylko serce nie wytrzymywało rosnącego w jej ciele napięcia przeobrażającego się w pożądanie.
– Boże, jak ja go kiedyś mocno kochałam! – myślała. Ale on, jak zwykle zajęty degustacją czerwonego wina, nie zauważył jej podniecenia, gdyż układał w głowie plan ponownego uwiedzenia jej, by mieć całkowity wpływ na jej życie. Wpatrywał się w ukochaną Matyldę, uśmiechając się pod nosem do siebie. Czuł się jak amant – lew czyhający na swoją ofiarę… Był zdeterminowany, dlatego zapytał:
– Może przejdziemy się po mieście, a potem zjemy wspólną kolację ze śniadaniem? – Ale Matylda milczała, jakby ją zamurowało. Cieszyła się, że facet, który zakpił z jej miłości, proponował jej swoje męskie towarzystwo, romantyczną kolację i śniadanie we dwoje. Podziękowawszy mu za spotkanie, Matylda zaproponowała:
– Jeśli chcesz, pokażę ci Wrocław. A potem pójdziemy do ciebie…
Jean-Karem nie krył radości. Pragnął jej tak bardzo, jak ona kiedyś pragnęła jego. Opuszczając kawiarenkę twarze im się rozjaśniły, a miłość – której we Francji wyrzekał się on, a Matylda się nią ekscytowała i chełpiła – poniosła ich w stronę przyszłości wyznaczonej klauzulą: tylko dla dorosłych! Ale czy na pewno?

Już cię nie kocham – epizod 2.

Spacer Matyldy z Jeanem-Karemem po Wrocławiu nie trwał jednak zbyt długo. Rozsądek i duma zadziałały w porę, na tyle szybko, żeby ustrzec Matyldę przed zrobieniem kolejnego głupstwa. Nawet wspomnienia nie były w stanie rozbudzić w niej pożądania, które w scenerii przytulnej kawiarenki dało o sobie znać, ale tylko przez krótką, ulotną chwilę…Już nie myślała o nim jak o dawnej miłości – on był tylko czarującym wspomnieniem. Zresztą nie zamierzała niczego w swoim życiu „po staremu” organizować, dlatego postanowiła nie robić mu żadnej nadziei ani dawać kolejnej szansy. Jej serce uciekało do innego mężczyzny – Emila, który dał jej poczucie bezpieczeństwa i ciepełka, na które tak długo czekała… I choć długo walczyła z sobą i dawna miłością, pozbierała się, by pokochać tym razem: mądrzej i piękniej.
Gdy cudzoziemiec nagle pochylił się nad jej twarzą, żeby móc ją pocałować, odwróciła od niego głowę, głośno mówiąc:
– Jeanie, nie chcę być z tobą! – Już cię nie kocham i szczerze pragnę, żebyś dał mi wreszcie święty spokój. Wracaj do swojego Paryża i bardzo proszę, zapomnij o mnie! Zresztą, nie prosiłam cię, żebyś w Polsce mnie odszukał.
– Nas już nie ma – rozumiesz? – Nie ma! To koniec… – wykrzyczała mu prosto w oczy, a potem wyrwawszy się z mocnego uścisku jego silnych dłoni, szybko pobiegła w stronę przystanku, do którego posuwistym ruchem przybliżał się stary, sfatygowany czasem minionej epoki – czerwony tramwaj.
Jean-Karem zadziwiony nagłym obrotem sprawy stał przez chwilę, jakby go sparaliżowało. Spazm wściekłości, który tak szybko pojawił się na jego twarzy, uświadomił mu, że Matylda najzwyczajniej w świecie zakpiła z niego i ich dawnej miłości. Nie sądził, że w oczach Matyldy jest tylko złym wspomnieniem. Długo jeszcze myślał o tym, co się stało, choć nie było mu wcale do żadnego śmiechu.
– Jak ona mogła tak sponiewierać naszą miłość? Ona, która tak bardzo mnie kochała? – monologował. Nie rozumiał, decyzji Matyldy, tak jak nie rozumiał motywów jej późniejszego działania i powrotu do Polski. Cynicznie wierzył, że ma prawo upomnieć się o siebie, choć nie powinien był, bo to właśnie on był przyczyną rozpadu ich związku.
Tymczasem Matylda silna i zdystansowana do siebie i do minionej miłości, w którą próbował ją po raz kolejny „wkręcić” jej dawny adorator – odjeżdżała w stronę jutra,niosącego jej nadzieję na lepszą przyszłość. Była szczęśliwą, że nie poddała się urokowi Jeana-Karema, bo choć długo walczyła z sobą i dawnym uczuciem, pozbierała się na tyle szybko, by pokochać jeszcze raz – tym razem rozsądniej. Na dworze wiatr szalał rozbawiony losem tych dwojga, jakby wiedział, że życie nie jest bajką. Kilkanaście minut później Matylda znalazła się w zaciszu swojego mieszkanka, by szybko zdać relację matce ze spotkania z Francuzem i by raz na zawsze odciąć się od tamtej historii.
– I jak? – zapytała niepewnie Waleria.
– Dogadaliście się wreszcie czy nie? Matylda spojrzawszy na matkę, szybko odpowiedziała:
– Mamo, podjęłam dziś ważna decyzję. Zerwałam z Jeanem-Karemem, chociaż tak naprawdę nie było absolutnie co zrywać – skłamała.
– Powiedziałam mu dziś, że go nie kocham – bo nie kocham! – wypluła to zdanie z ust tak szybko, jakby bała się, że ugrzęźnie w jej gardle na zawsze.
– Rozumiesz mamo, nie kocham! On dla mnie już nie istnieje, jest tylko wspomnieniem pierwszej miłości.
Smutek, z jakim wypowiedziała ostatnie zdanie, wskazywał na to, jak bardzo cierpiała. Na szczęście Waleria nie dociekała sedna zaskakującej decyzji Matyldy i temat spotkania z Jeanem-Karemem po prostu się skończył. W geście miłości i zrozumienia dla jej osobistej sytuacji przytuliła córkę do serca, jakby w ten niebanalny sposób chciała postawić kropkę nad „i”, a potem obie kobiety udały się do swoich pokojów, aby odpocząć od dręczących je myśli, codziennych spraw i niedoskonałości życia, i swojego charakteru.
Następnego dnia życie zaczęło się na nowo i każdy z członków rodziny Szumowskich szedł kolejną i kolejną ścieżką swego przeznaczenia. Tylko Matylda, jakby bardziej skupiona na sobie, nie wykazywała światu ani ludziom zainteresowania i entuzjazmu, choć należała do kobiet mocno kochających życie.

Autor: Danuta Schmeling

Muszyna, miasto biskupów…

>zdjecie

Dzień dobry! Dzisiaj będzie bez długiego wstępu, bo nie chcę Państwa zanudzać swoimi uwagami. Dla polepszenia smaku tego wpisu, proponuję Państwu wiersz napisany pod wpływem emocji, które uświadomiły mi, że jako kobieta przez ponad trzy dekady swojego życia uczyłam się – jak inni ludzie – tracić… oraz krótkie wspomnienie z pobytu w Muszynie… Dobrego dnia, Państwu życzę!

P O E Z J A:

Aby być szczęśliwą,
musisz nauczyć się tracić:
młodość, miłość, przyjaźń, wspomnienia.
Żyć na granicy czasu
i sensu.

Iść przez życie tak,
by nie osiąść jak kamień w głębinach oceanu.
Stagnacji!

08 listopada 2016 r.

P R O Z A

Nie znam w Polsce żadnego innego ogrodu biblijnego, niż ten w Muszynie, choć pewnie znalazłoby się w moim pięknym kraju takie drugie miejsce… To ewenement na skalę małopolskiego regionu. Prawdziwy rarytas dla ludzi, których poczucie tożsamości jest głęboko osadzone w kulturze chrześcijańskiej.
O jego istnieniu dowiedziałam się od mojej przyjaciółki Marii, która zachęciła mnie do jego zwiedzania. Oczywiście, że będąc w Muszynie, nie omieszkałam wraz z mężem odwiedzić to cudowne miejsce. Zobaczyć na własne oczy, jak jego pomysłodawcy i artyści zrealizowali historię świata i człowieka, łącząc ze sobą w jedno artystyczne przedsięwzięcie Stary i Nowy Testament.
Po obfitym śniadaniu, które przeciągało się w nieskończoność, w końcu wyszliśmy z pensjonatu „Urocze” i udaliśmy się w stronę Rynku i ulicy Kościelnej. Dzień wydawał się być ciepły, sprzyjający poniedziałkowym planom.
-Tylko proszę, żebyś pamiętała, że do „Szarotki” wpadamy tylko na chwilę – niezbyt głośno, choć dosadnie i stanowczo powtarzał, jak mantrę, Darek. – Przypominam ci o tym – snuł swą monotematyczną wypowiedź, jakbym miała zbyt krótką pamięć… – Trzymamy się swoich niedzielnych ustaleń, kontynuował, choć mnie kurczowe trzymanie się planów denerwowało. Uwielbiam w życiu dziką spontaniczność. Gdy wyrzekł ostatnie słowo, okazało się, że jesteśmy w centralnej części rozkopanego przez grupę archeologów Rynku.
Ooo, wykopaliska! – przechodząc na druga stronę ulicy, głośno wykrzyknęłam. – Witaj, historio!
Moją ciekawość, rozmiłowana w przeszłości, szybko zaspokoiłam, wchodząc na teren wykopalisk, czemu młody mężczyzna w ogóle nie zaoponował, jakby wiedział, że nie należy się mojej historycznej pasji sprzeciwiać… Po kurtuazyjnym powitaniu zadałam nieznajomemu pytania, na które on, spojrzawszy na mnie uważnie i grzecznie z uśmiechem na twarzy odpowiedział. Po zaspokojeniu ciekawości udałam się jednak w kierunku “Szarotki” i ulicy Kościelnej, by stanąć twarzą w twarz z moją przyjaciółką oraz historią magicznego ogrodu.

Autor: Danuta Schmeling

Głobalny śmietnik (?)

13102624_1742465159305229_8217522642472005652_n

Ostanie wydarzenia w kraju i na świecie bardzo niepokoją. Ale człowiek – jako obywatel – boi się cokolwiek na głos (przy kimś) skomentować lub napisać na portalu społecznościowym, bo nigdy nie wiadomo, co w drugim człowieku siedzi i czy za chwilę za swoje poglądy nie zostanie się potraktowanym “z buta”. Ten trend nie jest li wyłącznie naszym polskim wynalazkiem i przywilejem…Tak funkcjonuje – mniemam – cały świat, gdziekolwiek na horyzoncie zdarzeń pojawia się człowiek.
To dlatego postanowiłam nie dać się nigdy wciągnąć w żadne polityczne dyskusje ani debaty rodzinno-przyjacielskie, bo wychodzi się na nich jak Zabłocki na mydle. Wolę swoje przemyślenia wyrażać wierszem i prozą, ponieważ same w sobie nikomu nie zagrażają. Są jedynie metaforą świata i przestrzeni publicznej, w której przyszło mi żyć i funkcjonować. Interpretacją tego, jak postrzegam współczesną – moją rzeczywistość. A widzę ją tak:

Rzeczywistość współczesna
to jeden wielki – globalny – śmietnik
przywiązany do ludzkości
miliardem nici

wartości zdegradowane –
wypełnione treściami iluzorycznymi –
posunięte w rozkładzie estetycznym i moralnym
zredukowane do poziomu przedmiotów

słowa lotne – grubiańskie –
zawisłe na granicy
(sytuacyjnego) absurdu,
których nie zrehabilituje ani czas
ani mędrcy od odpuszczania win
i grzechów.

Rzeczywistość współczesna
to spory żerujące na słabościach człowieka –
ciągnięte na postronku nowoczesności –
ławice poezji rozproszonej
czarno-białej.

05 listopada 2016 r.

Dam Ci jabłko z jabłoni…

Dzień dobry, witam Państwa, szczególnie tych, którzy dołączyli do mnie w ostatnim czasie. Dziękuję.

Minione chwile spędzone na cmentarzu przy grobach najbliższych pozwoliły mi uświadomić sobie, że “odkładanie” ludzi na potem, jest przejawem totalnej głupoty i nieodpowiedzialności za własne i ich szczęście. To oni, tak naprawdę są siłą sprawczą naszego życia. Sensem sensów, diamentem polerowanym ręką losu, byśmy trwali przy sobie na złe i dobre chwile… Kiedy Ci sami ludzie odchodzą, wszystko staje się inne – wypłowiałe, bezbarwne. Czasem zupełnie nijakie. Dlatego dzisiaj będzie o miłości i o ludziach, o których należy dbać i zabiegać. Szanować ich i nie wypuszczać z rąk za żadną cenę!

1.
„Prośba młodej żony”

Kochaj mnie nieustannie,
kochaj i o mnie dbaj!
A ja Ci za tę miłość pokażę na ziemi –
nieskalany kłamstwem – RAJ…

Dam ci jabłko z jabłoni, co rośnie pośrodku ogrodu,
a potem wtopieni w siebie będziemy marzyć od zachodu słońca do wschodu.

A jeszcze później napiszę strofę o długim czekaniu
na narodziny naszego pierworodnego syna,
jak wybije jego życia godzina…

I z miłości nas trojga zbudujemy dom,
co przetrwa nas i nasza epokę…
Tego pragnę!

05 grudnia 1979 r.

2.

Analizując dzienne sprawy
patrzymy sobie w oczy.

Jak kochankowie w nieprzeniknionej źrenicy czasu
ze niecierpliwieniem szukamy siebie.

I chociaż kamienują nas grzechy,
obłąkani miłością dusz w nadziei na lepsze jutro zasypiamy.

22 stycznia 1980 r.

3.

W deszczu muzyce toną marzenia
małe – radosne ludzkie wspomnienia.

Wiatrem tańcuje życie z miłością, godzi się zawiść z namiętnością…
Kropelki deszczu grają bez grania w rytm jesiennego trwania…

26 września 1993 r.

Poetyckie zaduszki

14906932_1285079164889229_8898700501951210771_n

Niech dzisiejszy dzień będzie dla Państwa dniem zadumy, modlitwy i wspominania.

“Pamięci mojej mamy”

Mamo,
choć moje listy do Ciebie nie dochodzą.
A moje zawołania i prośby,
byś przy mnie była,
ptaki rozrywają na strzępy.
To wiedz,
że myślą i sercem jestem ja przy Tobie
w każdy dzień powszedni i święty.

01 listopada 2016 r.