Czym jestem starsza, tym łatwiej dociera do mnie to, że jestem śmiertelna, a moje życie jest chwilą, która może się w każdym jego momencie skończyć. Oczywiście ta świadomość, wzbudza we mnie lęk i totalną bezradność. Tak jak przestrach i niemoc budzi we mnie starość mojego Taty. Jeszcze parę miesięcy temu czuł się na tyle dobrze, by wychodzić z domu…Teraz niestety musi o spacerach czy wędrówkach po sklepach zapomnieć… Jestem tym przerażona. On – kiedyś taki aktywny i zaangażowany w życie rodziny – oswaja się z powolnym odchodzeniem w cień, z czym trudno mi się pogodzić i pokornie ten fakt zaakceptować.
Zawsze podziwiałam Ojca za mrówczą pracowitość i kompletny brak w sobie zniecierpliwienia i wydumanych wymagań wobec życia. Jego dewizą była skromność, pracowitość i umiejętność cieszenia się każdym, choćby najmniejszym, drobiazgiem. Te cechy charakteru ceniłam w nim i cenię najbardziej, bo inne wydają mi się zbyt banalne i oczywiste, żeby się nad nimi szczególnie pochylać. Przez pryzmat długich lat i doświadczeń, które nas ze sobą mocno związały, śmiało mogę powiedzieć, mam wyjątkowego Tatę i takim Go na zawsze zapamiętam, gdy przekroczy linię życia i śmierci. Oby żył jak najdłużej, oczywiście, ale każdy dzień mówi mi, że jest coraz bliżej mety i że muszę być na tę ostateczność przygotowana. Dzisiejszy wpis dedykuję mojemu kochanemu Ojcu, bo jest mężczyzną, którego miłości mogę być najbardziej pewną. Tato – kocham Cię!