Cóż począć, gdy sen wymknął się spod powiek i trzeba wziąć się za pisanie. Wtedy przychodzą dziwne myśli i gierki bez zaangażowania całego ciała. W ciszy wymuszonego przedświtu, oderwanego brutalnie od nocy. Zapraszam tych, co już nie śpią, a są mocno pobudzeni i źli na chwilę ukojenia, tym razem na poezję i prozę…(Tak pisałam bladym świtem.) Pozdrawiam.

P O E Z J A

1.

“Skojarzenia”

Nierówność:
Bóg – ja.
Adopcja:
ja – Bóg.
Wierność:
doskonała miłość.
Wiara:
duchowa asceza –
przynaglenie do świętości.
Sprawiedliwość:
personalizacja wysiłków –
nagroda lub kara…

A poezja?

Poezja:
niedoczynność gestów –
werbalizacja emocji.
Gra słów bez interwencji ciała!

29 września 2017 r.

P R O Z A

“Tobiasz i Joanna”

Samochód wlókł się jak dyliżans. Autostradą przesiąkniętą deszczem i zapachem wrześniowego wieczoru. Joanna siedziała tuż obok Tobiasza i bawiła się komórką. Ciemności rozświetlały oddalone od siebie co sto lub więcej metrów latarnie. Monotonia powolnej jazdy i cicha muzyka, dobiegająca z przyciszonego samochodowego radia, nadawana ze stacji: Radio RFM FM przenikały sobą całe wnętrze starego, wysłużonego samochodu.
Od czasu do czasu mącił ich harmonię niepokój Joanny manifestowany złośliwymi uwagami, skierowanymi pod adresem prowadzącego samochód kochanka.
– W takim tempie dojedziemy do domu po północy! Mam dość tych ciągłych podróży i idiotycznych spotkań… – rzucała uwagami i sarkazmem jak jadem.
– Daj spokój! – odrzekł wyrwany z półmroku Tobiasz.
– Przecież widzisz, że robię wszystko, by bezpiecznie dojechać do celu.
– Tak, tak – zawsze wszystkiemu jestem winna ja… – powiedziała Aśka,pragnąc zrobić z siebie nieszczęsną bidulkę.
– Nie masz sumienia! – kontynuowała, jakby mało jej było słownych zaczepek.

Cienie mijanych po drodze pól, lasów i oddalonych od trasy autostrady pokracznych zabudowań, robiły na Joannie piorunujące wrażenie. Oczami wyobraźni rysowała kształty ich zmaterializowanych jestestw. Czuła się w tej roli doskonale. Od dziecka lubiła bawić się wyobraźnią, słowami, które pociągały ją tajemnicą i znaczeniem sensów.
– A wiesz, że kiedyś marzyłam, żeby zostać pisarką – zagadnęła, jakby od niechcenia. – Mogłam być sławna i cholernie bogata. Tak, tak, żebyś wiedział… – jak Katarzyna Grochola lub Manuela Gretkowska. Ale… – zawiesiła głos, bojąc się, że powie coś, czego będzie potem gorzko żałowała.
– Co, ale? No dokończ, jak zaczęłaś… – burknął Tobiasz.
– Aaa, nic takiego, co mogłoby mieć wpływ na mój los i samostanowienie. Resztę znasz! – rzuciła na odczepnego, żeby nie mącić i tak nabrzmiałej od fochów i grymasów ich dwojga – atmosfery.

Nagle poczuła się samotna i opuszczona. Nijaka. Jakby była tanim bibelotem odłożonym pośpiesznie na zakurzoną półkę lub krótkotrwałym przypadkiem w życiu Tobiasza, którego przecież kochała. A on? On zawsze myślał tylko o sobie. Balansował na granicy rozsądku, boksując się z życiem. O niej myślał tylko wtedy, gdy trzeba było opłacić rachunki, coś załatwić albo pięknie się z nią zaprezentować. Kochał Aśkę minimalistycznie. Nie chciał nawet spłodzić z nią syna i posadzić drzewa… Kariera teatralna i filmowa, i blichtr wielkiego świata były dla niego ważniejsze niż ona i jej pragnienia, i marzenia. To przez niego i dla niego Joanna zrezygnowała z warsztatów pisarskich w Krakowie, które miały otworzyć jej drzwi do świata wielkiej literatury. Ale priorytety życiowe oraz zawodowe Tobiasza były ważniejsze. To on, nie ona, był przecież cenionym i rozrywanym przez media aktorem, a z lekkiego dobiegu – konferansjerem. Nie mógł sobie pozwolić na przemilczenie siebie w teatrze, filmie i telewizji. Zresztą zarabiał od niej więcej, więc decydował, co jest dla nich najlepsze i najważniejsze.
Mijane po drodze czarne obiekty stawały się zamazane i odległe. Joanna wpatrywała się w nie obojętnie, przysypiając. Ale Tobiasz nie pozwalał jej na ten wymarzony luksus, wykrzykując:
– Uważaj, jak jedziesz!
A potem znów zapadła cisza, by za moment wybuchnąć potwornym grzmotem.
– No, gdzie się pchasz na trzeciego, idioto! – nerwowo krzyczał Tobiasz, przeklinając jadącego przed nim kaskadera – kierowcę.
Joanna spojrzała na przyjaciela obojętnie, bez angażowania się w pyskówkę. Nie chciała dorzucać drwa do buchającego w nim ognia. A Tobiasz kipiał ze złości jak wulkan. Furczał, rzucając przekleństwami na prawo i lewo. On, taki na scenie teatru dystyngowany i wielki, spadał na dno dobrej etykiety, przesiąkając pospolitością reżyserowanej przez życie sytuacji.
A gdy na drodze zrobiło się luźniej i bezpieczniej, odwrócił szybko głowę w stronę Joanny, by powiedzieć jej niewinnie krótkie: Kocham Cię, Aśka!

Autor: Danka Schmeling

Author

Write A Comment