„ Stare odchodzi, nowe przychodzi…”
Niech to motto będzie dla Państwa pełnym nadziei i optymizmu zwrotem, symbolizującym Nowy 2017 Rok. A sylwestrowy wieczór czasem pysznej zabawy w gronie najlepszych przyjaciół!
Zdrowia, szczęścia, miłości i wszelkiego dobra życzę Czytelnikom bloga Ocal słowa… i Tym, którzy wpadają tu przez przypadek, dla uatrakcyjnienie sobie dnia, czy z innych – mniej górnolotnych – pobudek! WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU, Szanowni Państwo!

15698002_1350819984981813_639793352845492476_n

P O E Z J A

1.
„Jesienne drzewa”

Niespokojne drzewa z mrącym licem
wystają po parkach i chojnowskich ulicach.
Jak doryckie kolumny rozświetlone blaskiem podziwu słońca
i księżyca trwają.

Odbijają się o ich nagie kształty przechodnie:
zakochani, starcy i dwukolorowy kot – darmozjad.

Drzewa chłodnym oddechem jesieni
dotleniają siebie
i życie,
siecią poranno-wieczornych mgieł
przysłaniają ludzkie troski
i małe szczęścia.
Kocie tęsknoty – nieswoje dramaty.
Nieobecne dotykiem stoją na peryferiach losu.

2.
„ (…) wspólnym krokiem…”

idziemy wspólnym krokiem w jedną stronę
która nie jest dla nas jeszcze
żadnym zielonym rajem
a ja się pytam Boga jak długo jeszcze
będziemy mierzyć czas naręcznym zegarem
ale on milczy

kubek parzonej kawy przed nami
znaczy kolejny dzień promiennej radości
a my wpatrzeni w siebie
szukamy na przebytych razem szlakach
minionej – szczenięcej – miłości
szczęścia w nowej odsłonie zmysłowości
skaczącego wzwyż

3.

Miniatura:

Ona opowiedziała mu swój świat
szeptem epitetów złożonych nazwała miłość
beztroską wersów wypowiedziała słowo kocham
atomem wiatru w jego życiu zaistniała pełnią niefrasobliwej formy.

P R O Z A

Ranek wydawał się być zwyczajnym. Te same czynności, tudzież obrzędy wokół codziennej toalety, ubierania się i jedzenia wczesnego śniadania zupełnie oderwały mnie i męża od innych, mniej ważnych na tę chwilę, okoliczności życia. W szkole – jak w każdym innym, poprzednim dniu – starałam się wyjść naprzeciw potrzebom moich uczniów. Byłam w dobrym nastroju, chociaż dyżur, jaki pełniłam na korytarzu, strasznie się jakoś przeciągał i dłużył.
Na szczęście koleżanka zmieniająca mnie na pięć minut przed dzwonkiem, w porę dostrzegła moje, niekoniecznie „radosne” przygnębienie. Schodząc niecierpliwie z nauczycielskiego dyżuru, poczułam się wreszcie wolną.
Przerwa się jednak szybko skończyła, a ja po zachłyśnięciu się łykiem świeżo zaparzonej kawy, udałam się w sobie tylko dobrze znanym kierunku. Lekcje tego dnia ciągnęły się jak flaki z olejem, w rytmie wyznaczanym przez kolejne dzwonki. Byłam zmęczona. Nawet uśmiech jednego z moich uczniów, który od jakiegoś czasu ani na krok mnie nie odstępował, wydał mi się nijaki i bardzo zwyczajny. Nie miałam tego dnia ochoty ani na żarty, ani na rozmowę.
Po piątej lekcji wracałam do pokoju nauczycielskiego znużona, a w ślad za mną moje „babcine” przeznaczenie.
Nim zdążyłam wejść do środka i zamknąć ze sobą drzwi, kolega siedzący najbliżej aparatu telefonicznego poprosił mnie o pilną rozmowę z moim mężem, który od paru dobrych chwil próbował się ze mną skutecznie skontaktować.
Pomyślałam: Co takiego ważnego się w domu stało, że Jarek tak natrętnie nastaje na tę rozmowę? – i podeszłam do telefonu. W słuchawce telefonicznej zdecydowany głos męża zaintonował: „Moje gratulacje babciu!” – a ja nie rozumiejąc, o co mu naprawdę w tym wszystkim chodzi, z niecierpliwością odpowiedziałam: Błagam Jarku, nie żartuj sobie ze mnie i pozwól mi, chociaż raz – na Boga, spokojnie popracować! Po dwóch, może trzech minutach rozmowy
dotarło wreszcie do mnie, że dzisiejszego, szczęśliwego dnia (***) dwa tysiące dziesiątego roku, z woli Pana Boga i naszych dzieci – świeżo upieczonych rodziców, o godzinie dwunastej dziesięć po południu, przyszła na świat moja, a właściwie nasza wspólna, najukochańsza, najcudowniejsza i tak bardzo długo przez wszystkich wyczekiwana wnuczka Maja.
Ta oczywiście niespodziewana wiadomość, której treść pobrzmiewająca w słuchawce telefonu i w moich uszach tak mile mnie przy pracy zaskoczyła, brzmiała, jak śpiew anioła – byłam nią olśniona i oczarowana, a łzy radości spływały mi po policzkach. W myślach dziękowałam Bogu, że pozwolił mnie i Jarkowi, doczekać tej wyjątkowej chwili i zaszczytu.
Parę godzin później stanęłam na progu mojego domu. W przedpokoju osaczającym mnie z obu stron, przywitał mnie rozradowany Jarek, który z należną sobie starannością odbierał ode mnie: czapkę, szalik i kurtkę. Strzepując z mojego ubrania białe płatki lodowatych kryształów, w skupieniu i z uśmiechem na twarzy przewieszał szal i moje wierzchnie odzienie na wieszaku w zacienionej, ponurej garderobie, by szybko, energicznie i zdecydowanie udać się w stronę jadalnio-kuchni.
W chwilę potem, z udawanym roztargnieniem, nakrywał do stołu. Był szczęśliwy. W jego dojrzałym, męskim, zdecydowanym na wszystko spojrzeniu duma ze Zbyszka i Maryli dorównywała dumie z zostania dziadkiem. Już dawno nie widziałam go takim szczęśliwym. Kiedy zasiedliśmy wspólnie do sytego obiadu, każdy wiedział, że kolejnym etapem naszego radosnego i jakże szczęśliwego dnia, będzie wyprawa do – parę godzin wcześniej – do Majki oraz jej pięknej, niezwykle dzielnej mamy.
Mając na uwadze to niewiarygodnie ważne spotkanie z niepodważalnie pięknym życiem naszej ukochanej wnuczki, szybciutko uwinęliśmy się ze zjedzeniem posiłku i jak jeden mąż wyruszyliśmy samochodem do odległego
o piętnaście minut drogi sklepu, by kupić dzieciątku i jej mamie jakiś prezent. Kilkanaście minut potem znaleźliśmy się w szatni szpitala. I chociaż nasz pierworodny syn, czuwający przy Maryli i Majce, nie za bardzo chciał, żebyśmy tego dnia spotkali się z wymęczoną porodem Marylą i ich cudownym dzieciątkiem, zaryzykowaliśmy jednak to spotkanie. Idąc w stronę wskazanego przez pielęgniarkę pokoju, czułam wzmagające się we mnie zdenerwowanie i wzruszenie. Serce biło mi jak oszalałe, tylko mąż z córką zachowywali się spokojnie i dostojnie. Weszliśmy do pokoju. Nasz wzrok przyciągnęła drobniutka postać leżąca przy lewym boku swojej pięknej mamy.
To była ona – nasza Majka. Zmęczona po trudach porodu, objęta miłością swego taty i mamy – bezpieczna, spokojna
i szczęśliwa – śniła o aniołkach i niebie, które parę godzin wcześniej dla spotkania z nami opuściła. Któż by pomyślał, że ten cudowny, wydawałoby się szary, styczniowy dzień na zawsze wpisze się w pamięć naszej skromnej rodziny. Wierzę, jako matka i babcia, że jej wyjątkowe przyjście na świat, pozwoli nam wszystkim na codzienne manifestowanie swojej miłości i przywiązania do siebie samych, a także do Majki oraz że dzięki naszej miłości ona sama będzie czuć się kochaną i bardzo, bardzo szczęśliwą. W życiu każdego, bowiem człowieka, miłość jest esencją sensu. Sensu powoływania do życia, dojrzewania poprzez życie i odwoływania człowieka do innego życia, nazywanego majestatycznie przez wszystkich przemądrzałych teologów – wiecznością.

 

Vide: Ballada o Majce, Danuta Schmeling
* Imiona bohaterów zostały zmienione, poza imieniem wnuczki – Mai.
fot. priv.

Author

Write A Comment