Moją największa słabością jest Paryż. Kocham to miasto od pierwszego zobaczenia…Wiernie, jak wiernie może kochać zakochana kobieta. Jemu i jego mieszkańcom poświęcam ten wiersz i opowiadanie z motywem frankońskim. Miłego wieczoru, drodzy Państwo!
P O E Z J A
***
Zakochałam się w fantazji,
czarze Paryża,
deszczu pachnącym miłością
i kasztanowcami.
Bywam tu rzadko,
ale bywam. To nie banał.
Znów jestem.
Idę bulwarem Saint-Germain,
by łykiem wspomnień w Café de Flore
przy Rue Saint-Benoît odświeżyć obraz Jego.
Zakochałam się w wolności
anonimowej, obcojęzycznej,
mieście milorda;
w lampce czerwonego wina,
kęsie bagietki i croissanta –
piosenkach Piaf i Zaz –
malarstwie Jeana – François Ferratona
i mostach nad Sekwaną.
Odwrócona tyłem do słowiańskiego wczoraj
nie wzbraniam się – w scenerii Paryża –
od pożądliwych pragnień.
Całą duszą i sercem
wciągam magiczne chwile,
odkrywam inną siebie.
Ale… (?)
Tak, jutro wracam do kraju,
by zdążyć przed świętem Polaków –
monsieur Blanchard.
Au revoir!
Au revoir, madame!
08 – 09 listopada 2016 r.
P R O Z A
W blasku kawiarenki – epizod 1.
W kawiarni przy stoliku w środkowym rzędzie siedział młody mężczyzna wypatrujący jakiejś kobiety. Wyglądał na obcokrajowca. Wokół szyi miał okręcony elegancki szalik, jak na przystojnego mężczyznę przystało i nieustannie zerkał na wskazówki naręcznego zegarka. Obok niego na okrągłym stole leżał bukiet świeżych kwiatów i pięknie zapakowany mały przedmiot. Atmosfera kafejki sprawiała, że czuł się tutaj wspaniale.
Jean-Karem – bo o nim mowa – zadumał się, przypominając sobie obraz Walerii, a gdy nie przychodziła, poczuł się oszukany… Ale oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo zamiast Walerii przyszła na spotkanie Matylda. Szła w jego kierunku, nabierając coraz większej pewności siebie. Gdy ją zobaczył, serce podeszło mu nagle do gardła. Na szczęście bardzo szybko uspokoił się i wyrzekł:
– Bonjour Matyldo!
– Witaj, Jeanie-Karemie… – odpowiedziała po polsku Matylda, przyjmując z jego rąk bukiet fiołkowych kwiatków i niewielki – skromny podarunek. Usiadłszy naprzeciw Francuza, spojrzała mu prosto w oczy, a potem zapytała:
– Jak mnie tutaj znalazłeś? – w jej głosie wyczuwało się lekkie podenerwowanie.
– Nie szukałem cię zbyt długo – mówił wyraźnie, jakby chciał, żeby dokładnie wszystko zrozumiała. – Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o swojej rodzinie i o pracy swojej matki? Tę opowieść dokładnie zapamiętałem i dlatego nie miałem problemu z jej odszukaniem… Zresztą jest interesującą, piękna kobietą. To ona zaproponowała mi to spotkanie, choć spodziewałem się jej – nie ciebie.
W jego głosie nie było nutki fałszu. Mówił pięknie i interesująco, żeby zaspokoić ciekawość ukochanej Matyldy.
– A co u ciebie słychać? – Czym się w Polsce zajmujesz? – zadawał pytania jedno po drugim.
– Jaaa… – odpowiedziała przeciągle, jakby od niechcenia.
– No wiesz, pracuję w korporacji „Viffonett” z siedzibą we Wrocławiu i kocham to, co robię. A poza tym mam świetnych przyjaciół i ukończyłam kolejne studia podyplomowe. Eee, nic co mogłoby cię szczególnie zainteresować! – wyszeptała jakby od niechcenia.
– Kochanie – powiedział Jean-Karem – wszystko, co dotyczy ciebie, bardzo mnie interesuje. Zawsze interesowało mnie twoje życie, tylko nie mieliśmy zbyt wiele dla siebie czasu. Paryż wchłonął nas w swoje tryby, dlatego często zapominaliśmy o sobie.
– My zapominaliśmy? – powiedziała poirytowana Matylda.
– To ty nie miałeś czasu na naszą miłość – urwała w pół zdania. – Ciągle myślałeś o swojej karierze i o sobie. Ja i moje problemy nic cię nie obchodziły. Nim wypowiedziała ostatnie zdanie, kelnerka doszła do stolika, by przyjąć od Jeana-Karema zamówienie.
– Poproszę dwie kawy, deser i butelkę francuskiego wina Cotes du Rhone – zdecydowanym głosem powiedział Francuz. A potem odwrócił się w stronę Matyldy, która wzruszona spotkaniem ze swoim francuskim przyjacielem, łapczywie obejmowała wzrokiem każdy centymetr jego ponętnego i dobrze zbudowanego ciała. Była wzruszona, ale uczucie żalu i urażona dumna nie pozwalały jej na okazanie mu czułości.
Czar kawiarnianej atmosfery i bliskości z mężczyzną, którego kiedyś kochała i bardzo nienawidziła, przywołał w niej paryskie wspomnienia. Było jej z nimi paradoksalnie: źle i bardzo dobrze… Jean-Karem doskonale wiedział, ile dla niej znaczył i jak ona – wiele znaczyła dla niego, ale zrozumiał to dopiero wtedy, gdy Matylda wróciła do swojego kraju. Kochał ją i nic nie mógł z tym cholernie podstępnym uczuciem zrobić. Wiele razy powtarzał sobie w myślach: żadna choćby najpiękniejsza Polka nie zrobi ze mnie niewolnika swego serca, a potem szybko żałował tego, co pomyślał i łapał się na tęsknocie…
– A co u naszych wspólnych znajomych? – zapytała przyciszonym głosem Matylda. – Czy nadal odwiedzasz Piotra i Antoninę?
– Pewnie tak, bo na facebooku umieszczasz z nimi przeróżne – zabawne fotografie.
– Widzę kochanie, że jesteś w tej materii doskonale zorientowana. Czyżbyś mnie śledziła? A może tak wygląda właśnie miłość?
Matylda nie czuła zakłopotania z powodu pytań, na które nie zamierzała odpowiadać. Było jej przy nim dobrze, tylko serce nie wytrzymywało rosnącego w jej ciele napięcia przeobrażającego się w pożądanie.
– Boże, jak ja go kiedyś mocno kochałam! – myślała. Ale on, jak zwykle zajęty degustacją czerwonego wina, nie zauważył jej podniecenia, gdyż układał w głowie plan ponownego uwiedzenia jej, by mieć całkowity wpływ na jej życie. Wpatrywał się w ukochaną Matyldę, uśmiechając się pod nosem do siebie. Czuł się jak amant – lew czyhający na swoją ofiarę… Był zdeterminowany, dlatego zapytał:
– Może przejdziemy się po mieście, a potem zjemy wspólną kolację ze śniadaniem? – Ale Matylda milczała, jakby ją zamurowało. Cieszyła się, że facet, który zakpił z jej miłości, proponował jej swoje męskie towarzystwo, romantyczną kolację i śniadanie we dwoje. Podziękowawszy mu za spotkanie, Matylda zaproponowała:
– Jeśli chcesz, pokażę ci Wrocław. A potem pójdziemy do ciebie…
Jean-Karem nie krył radości. Pragnął jej tak bardzo, jak ona kiedyś pragnęła jego. Opuszczając kawiarenkę twarze im się rozjaśniły, a miłość – której we Francji wyrzekał się on, a Matylda się nią ekscytowała i chełpiła – poniosła ich w stronę przyszłości wyznaczonej klauzulą: tylko dla dorosłych! Ale czy na pewno?
Już cię nie kocham – epizod 2.
Spacer Matyldy z Jeanem-Karemem po Wrocławiu nie trwał jednak zbyt długo. Rozsądek i duma zadziałały w porę, na tyle szybko, żeby ustrzec Matyldę przed zrobieniem kolejnego głupstwa. Nawet wspomnienia nie były w stanie rozbudzić w niej pożądania, które w scenerii przytulnej kawiarenki dało o sobie znać, ale tylko przez krótką, ulotną chwilę…Już nie myślała o nim jak o dawnej miłości – on był tylko czarującym wspomnieniem. Zresztą nie zamierzała niczego w swoim życiu „po staremu” organizować, dlatego postanowiła nie robić mu żadnej nadziei ani dawać kolejnej szansy. Jej serce uciekało do innego mężczyzny – Emila, który dał jej poczucie bezpieczeństwa i ciepełka, na które tak długo czekała… I choć długo walczyła z sobą i dawna miłością, pozbierała się, by pokochać tym razem: mądrzej i piękniej.
Gdy cudzoziemiec nagle pochylił się nad jej twarzą, żeby móc ją pocałować, odwróciła od niego głowę, głośno mówiąc:
– Jeanie, nie chcę być z tobą! – Już cię nie kocham i szczerze pragnę, żebyś dał mi wreszcie święty spokój. Wracaj do swojego Paryża i bardzo proszę, zapomnij o mnie! Zresztą, nie prosiłam cię, żebyś w Polsce mnie odszukał.
– Nas już nie ma – rozumiesz? – Nie ma! To koniec… – wykrzyczała mu prosto w oczy, a potem wyrwawszy się z mocnego uścisku jego silnych dłoni, szybko pobiegła w stronę przystanku, do którego posuwistym ruchem przybliżał się stary, sfatygowany czasem minionej epoki – czerwony tramwaj.
Jean-Karem zadziwiony nagłym obrotem sprawy stał przez chwilę, jakby go sparaliżowało. Spazm wściekłości, który tak szybko pojawił się na jego twarzy, uświadomił mu, że Matylda najzwyczajniej w świecie zakpiła z niego i ich dawnej miłości. Nie sądził, że w oczach Matyldy jest tylko złym wspomnieniem. Długo jeszcze myślał o tym, co się stało, choć nie było mu wcale do żadnego śmiechu.
– Jak ona mogła tak sponiewierać naszą miłość? Ona, która tak bardzo mnie kochała? – monologował. Nie rozumiał, decyzji Matyldy, tak jak nie rozumiał motywów jej późniejszego działania i powrotu do Polski. Cynicznie wierzył, że ma prawo upomnieć się o siebie, choć nie powinien był, bo to właśnie on był przyczyną rozpadu ich związku.
Tymczasem Matylda silna i zdystansowana do siebie i do minionej miłości, w którą próbował ją po raz kolejny „wkręcić” jej dawny adorator – odjeżdżała w stronę jutra,niosącego jej nadzieję na lepszą przyszłość. Była szczęśliwą, że nie poddała się urokowi Jeana-Karema, bo choć długo walczyła z sobą i dawnym uczuciem, pozbierała się na tyle szybko, by pokochać jeszcze raz – tym razem rozsądniej. Na dworze wiatr szalał rozbawiony losem tych dwojga, jakby wiedział, że życie nie jest bajką. Kilkanaście minut później Matylda znalazła się w zaciszu swojego mieszkanka, by szybko zdać relację matce ze spotkania z Francuzem i by raz na zawsze odciąć się od tamtej historii.
– I jak? – zapytała niepewnie Waleria.
– Dogadaliście się wreszcie czy nie? Matylda spojrzawszy na matkę, szybko odpowiedziała:
– Mamo, podjęłam dziś ważna decyzję. Zerwałam z Jeanem-Karemem, chociaż tak naprawdę nie było absolutnie co zrywać – skłamała.
– Powiedziałam mu dziś, że go nie kocham – bo nie kocham! – wypluła to zdanie z ust tak szybko, jakby bała się, że ugrzęźnie w jej gardle na zawsze.
– Rozumiesz mamo, nie kocham! On dla mnie już nie istnieje, jest tylko wspomnieniem pierwszej miłości.
Smutek, z jakim wypowiedziała ostatnie zdanie, wskazywał na to, jak bardzo cierpiała. Na szczęście Waleria nie dociekała sedna zaskakującej decyzji Matyldy i temat spotkania z Jeanem-Karemem po prostu się skończył. W geście miłości i zrozumienia dla jej osobistej sytuacji przytuliła córkę do serca, jakby w ten niebanalny sposób chciała postawić kropkę nad „i”, a potem obie kobiety udały się do swoich pokojów, aby odpocząć od dręczących je myśli, codziennych spraw i niedoskonałości życia, i swojego charakteru.
Następnego dnia życie zaczęło się na nowo i każdy z członków rodziny Szumowskich szedł kolejną i kolejną ścieżką swego przeznaczenia. Tylko Matylda, jakby bardziej skupiona na sobie, nie wykazywała światu ani ludziom zainteresowania i entuzjazmu, choć należała do kobiet mocno kochających życie.
Autor: Danuta Schmeling