Witam! Skłamałabym, gdybym napisała, że moją aktywność literacko-autorską traktuję pobieżnie. Tak jak nie traktuję lekceważąco Czytelników swojego bloga. Dlaczego? Bowiem każdy z nas: ja i Państwo – Państwo i ja tworzymy niezwyczajny “związek” usankcjonowany literaturą i potrzebą analizowania słowa. Kontekstów naddanych schowanych w poezji i prozie życia; w codzienności, która stanowi tło moich i Państwa estetycznych poszukiwań i wrażeń. Tęsknoty za czymś wyjątkowym, ale równocześnie zwyczajnym. Powszednim, choć oderwanym od banału…
Dlatego mając Państwa na uwadze, postanowiłam dzisiaj przemówić do każdego z Was głosem pewniejszym niż wczoraj, bo temat wydaje się być atrakcyjniejszym i mniej drażniącym. A będzie o trudnej miłości.

2014-01-19 12.19.29

PRZYWŁASZCZONA MIŁOŚĆ!

Słowo nie zdradza, to ciału przynależy się zdrada – myślała od rana Waleria, pobudzona wypowiedzią znanego, aczkolwiek nieco kontrowersyjnego, francuskiego dziennikarza czasopisma “Elle”.
Szukając usprawiedliwienia dla siebie i swoich ludzkich występków, czyniła wysiłek, by móc zrozumieć sens tego, co dzisiaj usłyszała i o czym tak bezwiednie, bezczelnie – na przekór logice życia, boskiej logice – pomyślała. Ale czy tym stwierdzeniem miała prawo, jako człowiek, łamać porządek świata, minimalizować wartość słowa, które od zawsze nosiło w sobie znamiona Bożej mądrości i woli Bożego Ducha?
Czuła, że ta prowokacja czyniła z niej kobietę pozbawioną wszelkich zasad moralnych i człowieczej, chrześcijańskiej prawości. Wstydziła się tego, choć szczerze mówiąc nie do końca. Może dlatego, że wydawało jej się, że to skomercjalizowany, zglobalizowany świat odpowiada za to, że ona przestała dostrzegać jak dawnej w złu – zło (?) Rozmyślając o minionych cywilizacjach, próbowała zagłuszyć w sobie zdradę, której kiedyś się wobec Boga dopuściła, a która co jakiś czas powracała do niej jak wprawiony w ruch bumerang.
– Cholera – zżymała się na siebie – nie chce o tym myśleć! Nie zamierzam biczować się do końca świata, za pragnienie życia na swoich własnych warunkach. Zdradziłam, bo tak chciałam. Koniec i kropka. Nie ja pierwsza i nie ostatnia – pomyślała.
Na szczęście zmaganie Walerii z własnym sumieniem i przeszłością nie trwało zbyt długo, gdyż January zwabiony zapachem czarnej kawy energicznie wszedł do kuchni i natychmiast rozpędził w głowie zahukanej pracą kobiety, chmury potarganych myśli, uwalniając ją od ciężaru parszywego grzechu, który tak boleśnie, od wielu lat, uciskał jej uniżoną cierpieniem duszę. Kiedyś wystarczała jej zbawienna spowiedź. Dziś nawet wyznanie własnych słabości w konfesjonale przed księdzem nie pozbawiało jej wyrzutów sumienia i nie poprawiało samopoczucia. Ale tym nie zamierzała się wcale nieustannie zamartwiać, bo niby dlaczego?
– Dzień dobry, kochanie! – powiedział January, wyrywając ją z dziwnego zamyślenia.
– Dzień dobry! – rzuciła od niechcenia.
– Zapowiada się niezły dzień – nieprawdaż? – zapytał, nalewając sobie filiżankę czarnej, nie zabielanej żadnym świństwem kawy.
– Może wybralibyśmy się dziś do galerii, popatrzeć na ciuchy? – zagadnął, by kontynuować rozpoczętą rozmowę.
– Może później kochanie, teraz mam na głowie śniadanie, a potem umówioną wizytę u kosmetyczki.
– Zajmij się, jak oczywiście możesz, oglądaniem któregoś ze swoich ulubionych programów TV – naprawdę nie mogę poświęcić ci dzisiaj zbyt wiele cennego czasu. Zrozumienie Walerii nie stanowiło dla Januarego wprawdzie żadnego problemu, ale powstrzymywał swoją złość przeplatającą się z rozczarowaniem. Był na nią wściekły, bo Waleria czyniła z ich małżeństwa tragifarsę, w której on odgrywał zawsze podrzędne role. Nie potrafił od niej odejść, a życie z nią wprawiało go kompleksy i poczucie winy, które były dla niego balastem nie do zniesienia, a z czasem nie do udźwignięcia.
– Powiedz, dlaczego mi to robisz? – Dlaczego nieustannie szukasz pretekstu, by mnie od siebie izolować? – wykrzyknął, choć wcale nie planował tego robić.
– Spróbuj choć raz wdać się w moje położenie. Ja żyję, jakbym nie miał dla kogo! Nie chcę tak żyć – rozumiesz! – Mam dość życia w cieniu kobiety, która z premedytacją mnie ignoruje… Pozbawia bliskości i radości bycia przy sobie. Waleria słuchała jego wywodów beznamiętnie, udając że słowa wypowiadane przez Januarego w złości, nie były przypisywane jej złej woli. Oczywiście, że ignorowała jego pretensje i żale, tak jak on ignorował jej zwariowane pisarstwo. Perfidnie kłamała bez cienia wyrzutów sumienia.
By nie wzbudzać w nim furii, pośpiesznie udała się do pokoju, gdzie próbowała nabrać dystansu do życia i problemów, które ją od jakiegoś czasu przerastały. Nie potrafiła z Januarym rozmawiać. Był taki roszczeniowy i pospolity w tym co codziennie – od wielu lat zresztą – robił i co mówił, że wolała przemilczeć każdą jego wypowiedzianą bez namysłu uwagę czy wulgarną złośliwość. Bała się jego drwin i agresji, dlatego uciekała w świat fantazji i cudownej literatury. Tutaj karty rozdawała ona – nie on. I tego imperialnego terytorium, jej emocjonalnego życia i prawie idealnego świata, zamierzała zaciekle bronić, bez oswajania kogokolwiek z jej literackimi pomysłami i fascynującą wyobraźnią.
Nie zarzekała się Januarowej miłości, wręcz przeciwnie. Lubiła jego towarzystwo, ale postanowiła niczego w nim, ani w sobie, na siłę nie zmieniać. Takie, a nie inne, przekonanie pozwalało jej żyć i tworzyć, bez ciężaru własnej arogancji i jego niemocy. Niestety była w tym obłędzie samolubstwa i cynizmu nieprzejednaną… A czas uciekał, unicestwiając w niej jej kobiecość i ludzką wrażliwość.

Autor: Danuta Schmeling

1622207_1599518836933196_5468666512573050169_n

Author

Write A Comment