PROZA

Tak czy siak? – epizod 3 [ROMANS Z POEZJĄ I SZAROTKĄ – DZIENNIK Z PODRÓŻY]

DSC_1327

Życie biegnie tak szybko. Za szybko, jak na moje pojmowanie świata. Także pobyt w Muszynie nieubłaganie przemijał, wchodząc w fazę kolejnego dnia, który był przede mną i Dariuszem…
Jaki będzie? Co przyniesie? Czym mnie i mojego męża zaabsorbuje, zaskoczy i urzeknie? Nie wiem. Nie znam także planu ani programu na dzisiejszy, wrześniowy, dżdżysty – odrealniony przez poranną mgłę – poranek. Zdarzenia dzieją się same, rzucone w tryb świata i małopolskiego miasteczka nad Popradem, do którego czuję wielką sympatię – o dziwo! – nasilające się z godziny na godzinę przywiązanie. A wszystkiemu „winni” są oni: Maria i Robert, którzy zaprosili mnie wraz osobą towarzyszącą do udziału w wieczorku autorskim z panią Lucy Lech.
To oni podarowali mi literacki paszport na podróżowanie w czasie i przestrzeni po krainie, która miała jeszcze bardziej uświadomić mi, kim jestem i dlaczego piszę. Dać wsparcie i błogosławieństwo Matki Boskiej Kawiarnianej z „Szarotki” i powierzyć bliskość ludzi, przed którymi miałam wraz z pisarką z Australii – panią Lucy wystąpić i jako Danuta Schmeling zaistnieć.
Gdy o tym myślałam, mój świat wirował… Moje serce i myśli były w chaosie wywołanym obawą, że forma moich wierszy, świat i treść są prozaiczne i zwyczajne. A ludzie szukają przecież nieziemskiej ekscytacji.
Moja poezja nie jest wyszukana. Dlaczego taka jest? Bo tak postanowiłam i chciałam. Pragnęłam pisać bez ekstrawagancji, bo nie lubię niczego na siłę udziwniać. Stworzyłam swój własny „słupkowy”, niestroficzny styl, który pozwala mi na rozwinięcie lub opuszczenie poetyckich skrzydeł… Za dwa dni okaże się czy słusznie. Na szczęście z zamyślenia wyrwał mnie Darek, który energicznie podnosił się z tapczanu, mówiąc: – Dzień dobry!
– Witaj, kochanie! – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. – Widzę, że sprzyja Ci w długim spaniu nie tylko atmosfera miasteczka i pensjonatu, ale także klimat i powietrze. To dobrze! Idź szybko pod prysznic, bo ja toaletę poranną mam już za sobą – i czym prędzej zejdź do pensjonatowej kuchni. Kończąc ostatnie zdanie, udałam się w stronę schodów, by zejść na parter i zacząć przygotowywać nam śniadanie.

Zapach parzonej przeze mnie kawy i herbaty roznosił się po całej kuchni i jadalni, do której zajrzeli także inni goście. Spojrzałam na zegarek: dwanaście po dziewiątej, dobry czas, w sam raz na poranne co nieco… Nim zdążyłam przenieść pieczywo, wędliny, pomidory i żółty ser wraz z talerzykami na stolik przy oknie, dołączył do mnie mąż, którego wygląd, spokojne oczy i uśmiech na twarzy wprawiły mnie od razu w dobry nastrój. – A o kawie i herbacie zapomniałaś? – zagadnął mnie Darek.
– Nie zapomniałam, tylko nie miałam jak je wziąć, by postawić na stole… – Nic nie szkodzi, sam to zrobię – powiedział Darek i ruszył w kierunku starego jak świat kredensu.
– Co za cudowna chwila, niby prozaiczna i banalna, a jednak piękna! – myślałam, fruwając w chmurach, dopiero wypowiedziane przez Darka słowo: Smacznego! – kazało mi zejść szybko na ziemię. Jedliśmy spokojnie, bez pośpiechu, od czasu do czasu wymieniając ze sobą uwagi i spostrzeżenia:
– No to co dzisiaj robimy? Gdzie kierujemy nasze pierwsze kroki? – powiedział Darek, przerywając pomiędzy nami dwu, może trzyminutowe milczenie.
Spojrzawszy na niego znad talerza, odpowiedziałam jednym tchem: – Myślę, że powinniśmy wstąpić do Marysi i Roberta, żeby porozmawiać w sprawie spotkania autorskiego. Omówienie szczegółów jest gwarantem tego, że wieczorek autorski się uda. Nie chodzi mi o jego merytoryczną – literacką stronę, ale o organizacyjno-techniczną.
Chce wiedzieć, co i jak ma wyglądać, ile czasu ma trwać moje i pani Lucy wystąpienie. A potem pójdziemy w stronę Popradu, chcę nacieszyć swoje oczy widokiem gór i rzeki… – Dobrze – odpowiedział Darek, przepijając każdą wypowiedzianą sylabę słowa “dobrze” – aromatyczną, indyjską herbatą. Tak jak zaplanowaliśmy, uczyniliśmy, choć pogoda nie sprzyjała tego dnia zwiedzaniu Muszyny.
W „Szarotce” za to dobrze się działo, poranni goście dopisali i podobnie jak ja, i mój kompan Darek czuli się wyśmienicie. Marysia – jak to ona – promieniała radością, podobnie jak Grażynka, która uśmiechem obłaskawiała wszystkich gości, podobnie jak mnie i Dariusza. Czuliśmy się jak w niebie, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jesteśmy w wyjątkowym miejscu, dla Marysi i Roberta ważni, podobnie jak pozostali goście ich cukiernio-kawiarni. A to dobry objaw! Świadczy o wysokiej klasie i kulturze osobistej moich muszyńskich przyjaciół i ich stosunku do ludzi, w co ani przez chwilę nie wątpiłam.Po wstępnych ustaleniach, doszliśmy do wniosku, że późnym popołudniem zrobimy próbę mikrofonu, bym mogła bez obaw korzystać z jego dobrodziejstwa. Postanowiliśmy także, że na okoliczność mojego zaistnienia w Muszynie zostanie wydany okolicznościowy, jednorazowy zeszyt poezji pt. Moje liryczne ja – mojego autorstwa, którego sponsorami mieli być właściciele “Szarotki” Maria i Robert Jabłońscy i że wstąpimy wieczorem do pani Lucy, pomieszkującej na czas pobytu w Małopolsce tj. w Krynicy-Zdroju, by ją osobiście poznać i ewentualnie wymienić z nią parę zdań na temat przebiegu naszego wspólnego wieczorku.
Trzymając się niniejszego planu i ustaleń, po szybkim wypiciu kawy latte macchiato i pożegnaniu się na parę godzin z przyjaciółmi i Grażyną, wyruszyliśmy na podbój Muszyny. I choć pogoda była niepewna, a słońce zza chmur tylko w niewielkim stopniu rozświetlało Ziemię, cierpliwie podążaliśmy w stronę muszyńskiej, kolejnej, bo nie ostatniej, przygody. (cdn.)

Autor: Danuta Schmeling

Author

Write A Comment