“Szkolne porachunki”

    Szaleństwo studiowania nie trwa na szczęście zbyt długo, dlatego moment opuszczenia uczelni z bardzo dobrą oceną i dyplomem w ręku pozwoliło Annie bezpiecznie kroczyć jej własną ścieżką zawodowego spełnienia. Lubiła szkołę i swoich uczniów. Nawet przytłaczające ilości uczniowskich zeszytów, kartkówek i sprawdzianów nie były w stanie zmienić jej osobistego nastawienia do życia i zawodu. Wraz z nią dojrzewały jej dzieci, którym kibicowała w szkole i w życiu. Widziała w nich siebie i swoje szkolne ambicje, i niepokoje powodowane niemożnością bycia we wszystkim doskonałym. Dlatego nie zatruwała im życia wymaganiami, którym nie mogliby sprostać, żeby nie stawiać ich w sytuacji przegrywających z innymi uczniami i ambicjami mamy czy taty. Wiedziała, że nic tak dotkliwie nie zabija poczucia bezpieczeństwa własnych dzieci, jak chore i bardzo wygórowane ambicje rodziców.

     To dlatego cenzurka szkolna nie miała dla niej takiego znaczenia, jak dla innych, chwalących się na prawo i lewo sukcesami swoich pociech rodziców. Chociaż każde z jej dzieci uczyło się naprawdę dobrze. Może dlatego że jako nauczycielka wiedziała, jak bardzo deprymujące są oczekiwania rodziców wobec dzieci, którym w żaden sposób nie mogą dzieciaki sprostać i jak niebezpieczne dla zdrowia psychicznego mogą być tego konsekwencje. Wraz z Markiem trzymali dyskretnie rękę na pulsie, by nie przegapić jakiegoś edukacyjnego nieszczęścia, ciesząc się jednocześnie z tego, że Filip, Piotr i Marysia nie muszą być wspierani korepetycjami. Kochali ich takimi, jakimi byli, bez całej tej szkolnej, krzykliwej i napuszonej życiowej ekstrawagancji.

   Dzieci czując tę matczyną i ojcowską przychylność dla ich skromnego człowieczeństwa oraz intelektualnego potencjału, jakim dysponowali, odwzajemniali się posłuszeństwem i szczerą miłością, której przecież naprawdę nigdy dosyć. Mój Boże, kto by pomyślał, że idąc śladami tej bardzo normalnej, aczkolwiek niezwyczajnej, polskiej rodziny, będzie mi dane dojść do takiej oto konkluzji: Marek i Anna to normalni ludzie, dla których dom, rodzina znaczą więcej niż jakiekolwiek inne, na przykład materialne – priorytety. Wiem to od jakiegoś czasu i jest mi z tą odkrytą w sobie wiedzą o nich naprawdę bardzo dobrze. Ciekawe, jak się czują ci, którzy za plecami zaśmiewali się z ich problemów i ludzkich niedociągnięć? Czy zdruzgotani swoim wścibskim, pełnym obłudy, absurdów i niedorzeczności nieudanym życiem, będą po latach mogli spojrzeć im prosto w oczy?

     Zresztą ze strony Anki ani Marka nie było potrzeby porównywania się z kimkolwiek, bo są w swym życiu nietuzinkowi, ale jednocześnie po ludzku zwyczajni, dzięki czemu żyje im się mądrzej i lepiej, bez zawiści i niechęci do innych ludzi. [Lustro – sekretne życie Anki S – Danuta Schmeling]

Author

Write A Comment