IMG_7150

Vive Paris!

    Paryski epizod w życiu Nataszy, jak ją złośliwie nazywał Damian, był przełomowym.Nawet nie dlatego że mogła zobaczyć zabytki największej europejskiej stolicy. Tutaj, na jednej z paryskich ulic przepięknej, szesnastej dzielnicy mieszka jej ukochana przyjaciółka Matylda. Młoda, inteligentna, zabawna, a przy tym cholernie ambitna, której marzenia o pozostaniu pod francuskim niebem dłużej niż tylko na jedną chwilę, były jednym z wielu celów, jakie sobie postawiła, by móc cieszyć się we Francji studiami, pracą, wolnością, ale nade wszystko mierzyć się każdego dnia z trudnym, emigranckim życiem, które ją cholernie przytłaczało, nadając mu z lekka gorzkawo-słodkawego posmaku intelektualno-ekonomicznej prowokacji. Na jej własne szczęście pojechała tam nie tylko z myślą o zarobkowaniu.

    Studia – oswajanie się z mentalnie bardzo rożnymi ludźmi, kulturą i historią epatującą różnymi wydarzeniami i przesadzoną w literaturze, i sztuce swobodą obyczajową – pozwalały jej wznieść się ponad znienawidzoną zwyczajnością pozostawioną w swojej ojczyźnie. A było naprawdę od czego się odżegnywać.
Oczywiście, że kochała Polskę. Ale cóż to za ojczyzna, która nie zapewnia swoim obywatelom pracy i powszedniego chleba? Dlatego starała się zrobić wszystko, by zafundować sobie lepsze życie i pozostać we Francji, gdzie było jej po prostu odrobinę lepiej, choć trzeba być głupcem, by nie wiedzieć, że na wszystko musiała sobie ciężko, ale to bardzo ciężko zapracować. Natalia trzymająca w ryzach swój temperament i emocjonalność, doskonale pamięta pierwsze wrażenie, jakie wywarła na niej Francja. Była to postrzępiona emocjami myśl: Boże, jak tutaj jest niepospolicie ładnie!
Serce nadymane nowymi uczuciami biło jej wtedy tak mocno, jakby muzyk wprawną ręka walił w bęben. Nie mówiąc o tym, jak bardzo ucieszyła się na spotkanie ze swoją przyjaciółką, która czekała na nią na niewielkim lotnisku Beauvais Tillé – położonym dwie godziny drogi od Paryża. Niewątpliwą radość sprawiło jej także przyjechanie autokarem na docelowy przystanek w centrum Paryża, nieopodal Hotelu Concorde La Fayette, gdyż stamtąd do domowej enklawy Matyldy było zaledwie kilkaset metrów.

    Gdy szły obie w stronę eleganckiej kamienicy i mieszkania Matyldy, patrzyła na świat, którego nie znała. Świat, który obejmował jej jestestwo nową, romańską przestrzenią, użyczał powietrza i energii potrzebnej do kontemplowania magii kraju, którego historię znała na tyle dobrze, by nie czuć się pośród miliona anonimowych Francuzów wyalienowaną… Czuła się tutaj tak, jakby Bóg rzucił jej do stóp świat z opowiadań i książek mądrych ludzi, którzy wiedzieli o nim więcej niż ona sama. Godziny i minuty spędzone w domu Matyldy, wspólne popołudniowe i nocne spacery po mieście pozwalały im obu zintegrować się na nowo, połączyć w jedną trwającą kilka dni – chwilę… Wzmocnić a może pogłębić przyjacielską sympatię – wesprzeć w „niedoli” ducha, na którą cierpią niemal wszyscy emigranci i pisarze.
Takie czy siakie wędrówki Natalii z Matyldą – po paryskich dzielnicach – w poszukiwaniu wrażenia, które mogłaby Natalia w sobie poukładać i na zawsze utrwalić, a potem zawieźć do Polski, pozwalały jej na ponowne odkrycie w sobie empatii i ciekawości świata; na zrozumienie dawno zapomnianej przez ludzkość prawdy, zawartej w starym, uniwersalnym – niekoniecznie tylko polskim – porzekadle: Podróże kształcą.
Mądrością tą chciała nasycić pragnienie poznania świata, który wydawał się jej taki odległy i bardzo obcy, a który Matylda z entuzjazmem i dobrocią serca przed nią wytrwale odkrywała. Oczywiście, że Paryż ją olśnił i zafascynował, szczególnie architektura i ludzie. To w ludziach – ich twarzach, powierzchowności, zwyczajnych ruchach i gestach – cierpliwie szukała cywilizacyjnych, „wielkopańskich” oznak bogatszego, lepszego zachodu, który poza nielicznymi wyjątkami, był tak bardzo podobny do polskiego. Nawet portretowanie miasta i francuskojęzycznych tubylców wydawało się jej być na tyle spontaniczne i naturalne, że nawet Matylda nie robiła przyjaciółce wyrzutów z powodu zbytniej ekscytacji…
Rozumiała, jak wszystko wydawało się jej tutaj wyjątkowo piękne i naturalnie, niezwykle ważne.

    Gdy rozmawiała z Matyldą, nie kryła tego, że najbardziej jednak oczarowała ją opowiedziana przez Matyldę historia o powikłanej przyjaźni, być może miłości, pewnej młodej Rosjanki do Francuza z bizantyjskimi korzeniami, która nie tylko rozbudziła w niej kobiecą, pisarską ciekawość, ale nastroiła do emocjonalnej podróży w głąb ludzkiej duszy. Dręczył ją jednak pewien szczegół: kiedy Matylda opowiadała jej tę przedziwną i smutną historię, ciągle odnosiła wrażenie, że nie jest z nią do końca szczera, że gniecie ją jakaś tajemnica, której nie chciała jej wyjawić. Intuicja podpowiadała Natalii, że może chodzić w tej opowieści o nią samą. Ciekawość zżerała ją od środka, ale nie czuła się na tyle zdeterminowaną, by drążyć w jakiś szczególny sposób ten temat i pochylać się nad tajemnicą tej anonimowej – towarzyskiej, rosyjsko-francuskiej historii. Może kiedyś, jak nie zapomni, poprosi Matyldę o wtajemniczenie jej w szczegóły, ale póki co temat ten traktowała tak, jakby w ogóle nigdy nie istniał. Dni upływały tak szybko, że sercu Natalii zbierało się na płacz.
Czuła, że Paryż – miasto wiecznego spoczynku Chopina, Marii Curie – Skłodowskiej, Edith Piaf i wielu wybitnych obywateli tego francuskiego świata jest jej tak samo bardzo bliski jak kraj, w którym po raz pierwszy spojrzała swojej matce w oczy.
Na dzień przed odlotem szykowała się do pożegnania z Francją i powrotu do ojczyzny, by zdążyć powrócić do domu przed przyjazdem Damiana z Zakopanego. Co wtedy czuła i myślała? Pewnie było jej smutno, że musi pożegnać się ze światem, który dzięki swojej przyjaciółce Matyldzie oraz kiepskiej sytuacji w domu, od kilku dni z taka pasją i determinacją odkrywała. Była z siebie dumna, że pokonała w sobie nieśmiałość i wyruszyła w daleką podróż za przygodą i Matyldą.
Kilka migotliwych i nieprzeciętnych obrazów Francji zabierze jednak do domu: Matyldę wraz z jej studyjnym mieszkankiem w szesnastej dzielnicy, nowoczesną dzielnicę La Défense, mosty i barki na Sekwanie, błękit francuskiego nieba nad Paryżem, świergot ptasząt, atmosferę polskiego – katolickiego kościoła, przedziwny zapach rozbieganego po ulicach i paryskich skwerach i bulwarach ludzkiego życia, które podobnie jak w Polsce, było w swej upiornej zwyczajności ekscytujące i naprawdę piękne…

Author

Write A Comment