Znów jestem! Nie dlatego że muszę, lecz dlatego że za Państwem zatęskniłam. Pisanie dla ludzi, którzy być może potrzebują zaczytać się w poezji lub prozie, daje mi poczucie siły, by sprawiać im i sobie przyjemność. Przepraszam, że piszę tak otwarcie, bez ogródek, ale nie owijam w bawełnę tego, co myślę. Polubiłam ten blog, choć nie jest “wypasiony”, jak u wprawniejszych ode mnie blogerów… Minimalizuję ozdobniki, skupiając się na słowie – na tym, co do Państwa piszę i jaki jest cel mojego spoufalania się z Panią/Panem w cyberprzestrzeni. Szczerze mówiąc, rekompensuję sobie w ten sposób niedobory pozytywnych fluidów, które pozwalają mi cieszyć się z tego, że żyję, choć prywatnie jestem szczęśliwą żoną, matką i od ponad sześciu lat także i babcią… Pisanie mnie mobilizuje i pozwala myśleć, że uszczęśliwiam ludzi. I niech tak zostanie, nawet gdyby rzeczywistość była z lekka inna.

Poezja:

“Wyznanie jej – jego”

W niewoli żywiołów myśli i cielesności swojej jestem,
w niewoli świata, co podłością zabija,
w niewoli grzechu tarzam się nieustannie,
obumieram – przemijam!

19 czerwca 2000 r.

***
Nie rozrywaj duszy na pół!
Nie gardź ludźmi,
nie złorzecz miłości,
pisz wiersze,
pieść słowo nocy królowo,
a gdy nastanie świtanie – uśnij kochanie!

21 lutego 2001 r.

13150073_10154197276384265_1916309374_n

P R O Z A

W pisarskiej pętli – epizod 37. [ZŁODZIEJKA CZASU]

Każdy, choćby najmniej wtajemniczony w arkana pisarstwa laik, doskonale wie, że pisanie jest misterną sztuką tworzenia wysublimowanych znaków i kodów językowych stanowiących „dekalogową” wręcz podstawę opisywania świata, ludzkich uczuć, ale i także zakamuflowanych przez pisarza bardzo osobistych treści.
January doskonale to rozumiał, ale nie potrafił i nie chciał zaakceptować stylu życia przyjętego przez Walerię, aby mogła powstawać jej przeklęta książka. Ani romantyczna kolacja we dwoje, ani uczucie do żony nie potrafiło tego zmienić. Ileż to razy „stawał okoniem”, żeby uprosić Walerię – dla siebie – o chwilę uwagi. Niestety ona często lekceważyła jego emocjonalne i egzystencjalne potrzeby, jakby żyła sama dla siebie albo dla tej nieszczęsnej lafiryndy Józefiny. To przez nią i tę pieprzoną książkę czuł się w ich życiu outsiderem. Kimś dla Walerii mało ważnym. Rzuconą w kąt niepotrzebną rzeczą – zwyczajną ścierką. Nienawidził ją za to, że czując się zapracowaną pisarką tak nierozważnie pozbawia siebie, a przede wszystkim jego – intymności. Że praca w firmie i pisanie książki znaczą dla niej więcej niż on sam i Matylda. Oczywiście, że mijał się z prawdą. Ale egocentryzm nie pozwalał mu na trzeźwe ocenienie sytuacji, którą zafundowało mu poniekąd życie i jego Waleria. Nie dbał wcześniej o ich trudną, ale niepospolitą, miłość.
Zawsze nadęty, jak paw tkwił, uparcie w swoich obsesjach i schizofrenicznych fobiach, próbując narzucić domownikom własne poglądy i zainteresowania.
– Walerio, kiedy skończysz tę cholerną historię z Józefiną? – wrzeszczał od rana jak oparzony.
– Chciałbym zabrać cię dzisiaj do kina, bo grają „Wałęsa, człowiek z nadziei”. Proszę, spróbuj niczego na dzisiejsze popołudnie nie zaplanować… Dobrze? – zapytał, udając uprzejmego. Spojrzawszy przelotnie na Walerię, posłał jej piorunujące spojrzenie, tak na wszelki wypadek, żeby miała świadomość, że w żadnym wypadku nie odpuści jej dzisiaj tego kina. Waleria spojrzawszy z lekką drwiną na męża, ruszyła w stronę swojego pokoju. Spokojna i opanowana, jak nigdy dotąd, chłodno przyjęła wieść o popołudniowym wyjściu z nim do kina. Nie zaangażowała się nawet – z Januarym – w poranny dyskurs o swoim pisarstwie. Doszła bowiem do przekonania, że nie powinna prowokować męża zbyteczną paplaniną. Zresztą, bo i po co? Przecież on i tak niczego nie zrozumie! Natomiast zadowolony z obrotu sprawy January wciągnął na siebie spodnie i świeżo uprasowaną koszulę i, pokropiwszy się markowymi perfumami, dość energicznie przeszedł z przedpokoju do pokoju Walerii.
– Kochanie, czy masz chwilę? – wyszeptał, jakby bał się zburzyć dobry nastrój panujący w ich domu. – Zapomniałem ci powiedzieć, że seans filmu rozpoczyna się w „Sfinksie” o siedemnastej trzydzieści… To tak na wszelki wypadek, żebyś nie zapomniała. Waleria spojrzała na niego z obojętnością, udając, że wszystko jest w idealnym porządku.
Gdyby wiedziała, co czeka ja w domu, zostałaby dłużej w firmie. A tak musi pójść na kompromis i obejrzeć film, który przed trzema dniami – w towarzystwie Matyldy – już dawno obejrzała.
– Boże, jaka jestem głupia! – myślała. – Przecież nie powinnam przestawać pisać i godzić się na to ubezwłasnowolnienie. Hmm, ale skoro to ma poprawić moje relacje z Januarym, może jednak powinnam pójść do tego przeklętego kina? Spojrzawszy potulnie na męża, grzecznie odpowiedziała:
– Cieszę się, że mi o tym przypomniałeś! Jakby co, jestem w swoim pokoju – dodała. Odwróciwszy się w stronę biurka, podeszła do laptopa, aby kontynuować przerwane przez siebie pisanie. I znowuż los Józefiny stawał się integralną częścią jej własnego losu. Czuła to od wielu, wielu miesięcy. Wiedziała, że uzależniła się od życia tej nierealnej dziewczyny, tak jak Józefina zależna była od niej oraz jej pisarskiego kunsztu i literackiej wprawy. Życia pośród dłuższych lub krótszych fraz ukształtowanych na podobieństwo realnego świata, które przeżywała wraz z Krzysztofem oraz jego i swoimi znajomymi, i przyjaciółmi. Świat Józki był jednak wbrew pozorom mniej niebezpieczny niż w „realu” – pomyślała Waleria. Dlatego spojrzawszy na zegarek, zamknęła laptop i pośpiesznie udała się do łazienki, by przywdziać odświętne ubranie i w ten sposób przypochlebić się Januaremu.
– Jeszcze dyskretny makijaż i parę kropel francuskich perfum, i możemy wychodzić – szepnęła. Nie czekając na aprobatę męża, szybko dodała: Byłam niemądra, że postawiłam wszystko na szalę mojej książki, powinnam zaufać Tobie i naszemu przeznaczeniu.
January uśmiechnął się pod nosem i jakby nigdy nic, sięgnął po parasol i klucze. Idąc śladami męża, Waleria udała się do wyjścia, które wydawało jej się tego dnia być nazbyt odległe. Jej serce oszołomione kłamstwami i grą pozorów, których się dopuszczała, biło coraz szybciej i szybciej. Niewzruszona swoją nieuczciwością brnęła w tę absurdalną sytuację, której była wytrawną kreatorką. January tymczasem, udając, że panuje nad swoim i jej życiem, nie był jednak do końca przekonany, że ich drogi na nowo się schodzą i że nie są – jak dawnej – w odwrocie… Nie ufał Walerii i wyczuwał w jej zachowaniu jakiś mały podstęp.
Mimo obaw zmierzał wraz z nią do kina, które wyłaniało się z otchłani zapadającego nad miastem zmierzchu. Na seans przybyło naprawdę sporo ludzi. Więcej niż mogła się tego spodziewać, oczywiście z przewagą dojrzalszych niż młodszych kinomanów. Gdzieniegdzie odbijały się o ściany głosy spóźnialskich, którzy w pośpiechu oddawali swoje okrycia do szatni i podążali w kierunku sali.
Waleria przyglądała się im bez entuzjazmu, chociaż nie było żadną tajemnicą, że co najmniej raz w miesiącu lubiła oddawać się pasji oglądania nowinek kinematograficznych, by nie być posądzoną przez znajomych z pracy, że jest dyletantką. Profanką sztuki, przez wielkie, bluźniercze „P”… Ale żeby dwa razy oglądać ten sam film? To zakrawało na bezduszne mitrężenie jej drogocennego czasu. Na szczęście myśl tę przerwała Polska Kronika Filmowa i Waleria zatopiła całą swa świadomość w strumieniu bezużytecznych informacji i reklam. January zaś, siedzący tuż obok niej, czuł, jak wzbiera w nim czułość do żony, i jak wzruszenie przepełnia jego ciało i próżną – pozbawioną skrupułów – duszę. Skomplikowane uczucia i fabuła oglądanego filmu kumulowały w jego głowie różne myśli i spostrzeżenia. Współgrały na scenie realnego świata, przekomarzając się z patosem polskiego filmu i jego prywatnego życia.

Author

Write A Comment