Pośpiesznie donoszę, że życie jest piękne – dobrotliwe i tkliwe…
PROZA – Złodziejka czasu, fragmenty…
Zakopane – epizod 19.
Wiatr wiał dzisiaj w Zakopanem z jakąś niebywałą siłą. Ciemne chmurzyska okalające góry i deszcz sprawiały, że miasto wyglądało tajemniczo i wyjątkowo nieatrakcyjnie. January szedł w stronę dworca PKP, nie uprzedziwszy Walerii o swoim powrocie do domu. Ciągnął za sobą ciężki bagaż, nie przejmując się wysokimi krawężnikami. Miał świadomość, że robienie komuś takiej niespodzianki może zaskoczyć nie tylko samą Walerię… Ale musiał powrócić do domu. Tęsknił za Walerią i pragnął jej o tym powiedzieć. Ciekawe czy szczęście, które go przed wyjazdem opuściło – powróci? Na peronie czekali już pasażerowie. Tłok robił się coraz większy i większy.
– Heniek, na miłość boską, weź ode mnie wreszcie te bagaże! – młoda kobieta z głębi drugiego peronu głośno krzyczała, jakby bała się, że nikt jej nawoływania nie usłyszy.
– Eeee – z przekąsem odpowiedział nieznajomy facet. – Dałabyś spokój z tą manifestacją, nie ty jedna trzymasz w ręku ciężki bagaż.
Scena, której był przypadkowym świadkiem, rozbawiła go do głębi serca. Pomyślał: Ciekawe, jak zachowałaby się w takiej sytuacji Waleria? Pewnie nie dałaby za wygraną i w żadnym wypadku nie popuściłaby temu gburowatemu nieszczęśnikowi. Zawsze ceniła w mężczyznach kokieterię, chamstwo zaś tępiła kawalkadą złośliwych komentarzy i aluzji wypowiadanych z ostentacją i zdecydowaniem.
Peron zakopiańskiego dworca w niczym nie przypominał wrocławskiego. Był mały, zatłoczony – prowincjonalnie nijaki. Tylko odgłosy zdenerwowanych pasażerów, ciskających na siebie słowa: Niech się pan – pani przesunie, świadczyły o tym, że żyje własnym życiem. Pełnoekranowy collage tegoż miasta przeplatany codziennością, wydawał się Januaremu nieco przereklamowany. Tłoczne ulice zapełnione turystami, drożyzna na każdym kroku i nieprzewidywalna pogoda, wszystko to nastrajało go pesymistycznie. Dlatego stąd uciekał. Gnał do zaakceptowanych przez siebie oraz Walerię domowych obyczajów. Zwyczajności wzgardzanej przez Januarego przed wyjazdem do Zakopanego. Gdy był młodszy, lubił uciekać przed ludźmi, kochał także ekstrawagancję. Prowokował życie, tarzał się w marazmie kolejnego nieudanego związku… Kochał, zdradzał, a potem wdzięcznie wylizywał ręce kobiet przyjmujących jego, rzekomo szczere przeprosiny. Z Walerią było jednak inaczej.
Ona miała jakąś charyzmę – siłę przywiązywania do siebie ludzi, którzy podziwiali ją przede wszystkim za niesamowite poczucie humoru, ogromny dystans do siebie, ale i także niewiarygodny dystans do życia. Oczywiście, że czasem zdarzało się jej mieć, jak każdej normalnej kobiecie, chwile słabości, ale wtedy uciekała w pisanie. Ukrywała wtedy swoje prawdziwe uczucia pomiędzy słowami, według reguły: zakamuflować wszystko, co się da i to jak najbystrzej i najmądrzej… Znieczulanie spostrzegawczości najbliższych oraz wścibskich znajomych – koneserów zbierania anegdot, czy zapiekłych miłośników plotkowania – wychodziło jej ze wszystkich znanych sobie i przyjaciołom rzeczy najlepiej. Nawet January miał pewną świadomość, że jest dyskretnie oszukiwany, by mogła jako pisarka po prostu istnieć.
Zwichrowane myśli układające się w matematyczne ciągi przerwał podjeżdżający na peron pociąg relacji: Zakopane – Wrocław, który miał go odstawić na miejsce wodzące jego duszę i ciało na pokuszenie miłości. To prawda, wiele by dał, żeby być już przy Walerii, niestety musiał najpierw pokonać odległość, by potem pokonać siebie w ukorzeniu swojej przekory na rozłąkę, którą zafundował sobie i Walerii. Nie wiedział jednak o tym, że Waleria znużona wyczekiwaniem na niego, spakowała bagaż i poleciała do Paryża, by spojrzeć na swoje życie z innej, być może lepszej, mądrzejszej perspektywy.
Powroty – epizod 20.
– Hej, to ja! – Czy jest ktoś w domu? – January wrzeszczał z całej siły, by przerwać ciszę, która go niemal całego wchłonęła
i obejmowała. Gdy zorientował się, że Walerii nie ma w domu, poczuł w sercu tak bolesne ukłucie, jakby za chwilę miał utracić życie. Pośpiesznie wniósł bagaże do swojego pokoju, po czym odruchowo sięgnął do kieszeni po telefon. Czuł smutek i rozczarowanie. Myślał, że Waleria będzie pierwszą osobą, której powie: Dzień dobry.
– Gdzie ona jest? – ciskał słowa przez szczelinę ust z takim rozpędem, jakby świat walił mu się na głowę. Szamotał się z telefonem, którego nie mógł wyciągnąć z kieszeni, gdy nagle od strony drzwi doleciał do jego uszu tępy skowyt przekręcanego w drzwiach klucza. To Waleria skonana porannym lotem ostatkiem sił wtoczyła się z bagażem do przedpokoju.
– A jesteś! – Ciekawe, skąd to się wraca o tak wczesnej, a może późnej porze? – złość z jaką wypowiadał te słowa, odbierały mu po raz kolejny całą męska dumę i godność. Waleria, zaskoczona jego nieoczekiwaną obecnością w domu oraz sarkastyczną napastliwością z rezygnacją i zdecydowaniem odsunęła się od niego i podążyła w stronę własnego pokoju, żeby uciec przed jego oskarżeniami i poczuć się wreszcie bezpiecznie.
– Cholera! – pomyślała. – Nie zdążyłam! I znów zakłopotanie, i smutek, które były jej od kilku dni prawie obce, powróciły ze zdwojoną siłą i impetem. Czuła się jak szara mysz, stłamszona przez rozwścieczonego kota, który próbuje ją ubezwłasnowolnić i bezwzględnie odebrać jej wolność. Nienawidziła w sobie niemocy, tak jak pogardzała awanturniczymi podchodami swojego partnera. Na szczęście January nie kontynuował swoich złośliwości i banalnie głupio rozpoczętej konwersacji, dlatego poczuła ulgę.
– Boże, jakie to wszystko jest dziwne! Jeszcze wczoraj byłam poza wszelką jurysdykcją tego zakompleksionego prostaka, a dzisiaj sponiewierano mnie na dzień dobry, bezczelnie zarzucając amoralność, nawet jeśli nie wyartykułowano tego fonicznie i literalnie – pomyślała Waleria.
Ściągając z siebie przepocone po podróży ubranie, zdegustowana tym, co ją wczesnym porankiem spotkało, udała się do łazienki, by zmyć z siebie nieświeżość i niemiłe poranne wrażenie. January zaś udając, że ma ją totalnie w nosie, zapijał rozczarowanie poranną kawą, zajadając się grzankami z serem i szynką. Niezręczność sytuacji potęgowała jeszcze bardziej wymuszone milczenie, które zdawało się trwać niemal wiecznie. Nawet Waleria, która lubiła samotność, nie kryła zażenowania i wzburzenia atmosferą panującą w jej domu. Dlatego skonana udała się do pokoju, który wydał się jej taki bliski. Zasiadła do klawiatury laptopa, by poprawić sobie humor i żeby Józefina wraz z Krzysztofem mogli ciągle żyć w czasoprzestrzeni, którą od kilku miesięcy starannie tworzyła i dopieszczała. Wcześniej jednak zajrzała na pocztę, e-mailową, by upewnić się, czy nie ma wiadomości z firmy. Na szczęście w korporacji milczano, dlatego wsłuchując się w siebie i swoją intuicję, zaczęła pisać. I tak powstawały kolejne sekwencje życia młodej dziewczyny – Józefiny.
Danuta Schmeling
Vide: fot. pixabay