Podobno, gdy człowiek czuje swój koniec, stroi się w pokorę i dokonuje autorefleksji. Trudzi się, szukając usprawiedliwienia dla swojej złej natury. Grzebie w dawno zapomnianej przeszłości, by z łupinek minionych chwil i przeróżnych zdarzeń, wyłuskać zachowania dobre – docenione przez innych ludzi, zauważone nawet przez chmurne niebo!
A przeszłość, czym ona jest? Przepustką do nowego życia, czyli nieba, czy może do piekła? Z tym pytaniem pozostawiam dziś Państwa, licząc na to, że przyjmą je Państwo z przymrużeniem oka.

1.

Gdy poczuję swój nieunikniony koniec,
stanę – jak Bóg da! –
nad brzegiem swojego życia
Z motywem smutnego walca.
Ubrana w długą,
szmaragdową suknię.
Ale z twarzą bez makijażu.
Będę zwyczajna,
ale jakby nie z tego świata.
Naturalna!

A potem…
Cóż, potem?

Rozpuszczę włosy,
by wiatr szarpał nimi,
jakby grał na hebanowych skrzypcach.
Chłodnym powiewem przywracał mi
zalękniony spokój!

A wtedy…
Cóż, wtedy?

Zanurzę się cała
w głębinach przeszłości:
mojej i Twojej. Wspólnej.
Ciszy, która nie jest martwa.
Dniu bez zarodków jutra.

I… spojrzę w głąb siebie,
cała przepełniona nadzieją,
jakiej świat nie widział…

A fiołkowo-srebrne gwiazdy i dumny,
nadgryziony przez drapieżny czas, księżyc
rozświetlą mi kręty – czerwony szlak
do spowalniającego serca.

Miłości i nienawiści we mnie:
minionego zła i szlachetnego dobra.
I… wskażą mi drogę do Ojca –
prawdziwego domu.
Ogrodu aniołów i ludzi,
w którym wszystko jest inne –
na wskroś przeźroczyste…

A tam:
niech zło sczeźnie.
A dobro zakwitnie astrami
i stanie się kwietnym bukietem światła –
wiecznego szczęścia
lub tortury… (?)
Grą słów i poezji.
Tego bym chciała.
Amen!

Author

Write A Comment