Bycie sobą we współczesnym świecie jest wbrew pozorom trudne… Często zdarza się nam grać niekoniecznie swoje role, udawać kogoś, kim nie jesteśmy. Na szczęście nie wszyscy ulegamy pokusie zaistnienia w “obcej skórze”, choć nie potępiam całkowicie tych, którzy przybierają życiowe maski. W końcu “(…) życie to jest teatr…” – jak pisał poeta Edward Stachura.
Podobnie rzecz się ma w życiu mojej książkowej bohaterki Walerii – pisarki, pełnej sprzeczności i cynicznych zachowań. Jakich dokładnie? Przeczytajcie sami.

PROZA
Przywłaszczona miłość – epizod 6. [Złodziejka czasu]

Słowo nie zdradza, to ciału przynależy się zdrada – myślała od rana Waleria pobudzona wypowiedzią znanego, aczkolwiek nieco kontrowersyjnego – amerykańskiego dziennikarza.
Szukając usprawiedliwienia dla siebie i swoich ludzkich występków, czyniła wysiłek, by móc zrozumieć sens tego, co dzisiaj usłyszała i o czym tak bezwiednie, bezczelnie – na przekór logice życia, boskiej logice – pomyślała.
Ale czy tym stwierdzeniem miała prawo, jako człowiek, łamać porządek świata, minimalizować wartość słowa, które od zawsze nosiło w sobie znamiona Bożej mądrości i woli Bożego Ducha?
Czuła, że ta prowokacja czyniła z niej kobietę pozbawioną wszelkich zasad moralnych i człowieczej, chrześcijańskiej prawości. Wstydziła się tego, choć szczerze mówiąc nie do końca. Może dlatego, że wydawało jej się, że to skomercjalizowany, zglobalizowany świat odpowiada za to, że ona przestała dostrzegać jak dawnej w złu – zło (?) Rozmyślając o minionych cywilizacjach, próbowała zagłuszyć w sobie zdradę, której kiedyś się wobec Boga i męża dopuściła, a która co jakiś czas powracała do niej jak wprawiony w ruch bumerang.
– Cholera – zżymała się na siebie – nie chce o tym myśleć! Nie zamierzam biczować się do końca świata, za pragnienie miłości. Zdradziłam, bo tak chciałam. Koniec i kropka. Nie ja pierwsza i nie ostatnia – pomyślała. Na szczęście zmaganie Walerii z własnym sumieniem i przeszłością nie trwało zbyt długo, gdyż January zwabiony zapachem czarnej kawy energicznie wszedł do kuchni i natychmiast rozpędził w głowie zahukanej pracą kobiety, chmury potarganych myśli, uwalniając ją od ciężaru parszywego grzechu, który tak boleśnie, od wielu lat, uciskał jej rozwiązłą, uniżoną duszę. Kiedyś wystarczała jej zbawienna spowiedź. Dziś nawet wyznanie własnych słabości w konfesjonale przed księdzem nie pozbawiało jej wyrzutów sumienia i nie poprawiało samopoczucia. Ale tym nie zamierzała się wcale nieustannie zamartwiać, bo niby dlaczego?
– Dzień dobry, kochanie! – powiedział January, wyrywając ją z dziwnego zamyślenia.
– Dzień dobry! – rzuciła od niechcenia.
– Zapowiada się niezły dzień – nieprawdaż? – zapytał, nalewając sobie filiżankę czarnej, nie zabielanej żadnym świństwem kawy.
– Może wybralibyśmy się dziś do galerii, popatrzeć na ciuchy? – zagadnął, by kontynuować rozpoczętą rozmowę.
– Może później kochanie, teraz mam na głowie śniadanie, a potem umówioną wizytę u kosmetyczki.
– Zajmij się, jak oczywiście możesz, oglądaniem któregoś ze swoich ulubionych programów TV – naprawdę nie mogę poświęcić ci dzisiaj zbyt wiele cennego czasu.
Zrozumienie Walerii nie stanowiło dla Januarego wprawdzie żadnego problemu, ale powstrzymywał swoją złość przeplatającą się z rozczarowaniem. Był na nią wściekły, bo Waleria czyniła z ich małżeństwa tragifarsę, w której on odgrywał zawsze podrzędne role. Nie potrafił od niej odejść, a życie z nią wprawiało go kompleksy i poczucie winy, które były dla niego balastem nie do zniesienia, a z czasem nie do udźwignięcia.
– Powiedz, dlaczego mi to robisz? – Dlaczego nieustannie szukasz pretekstu, by mnie od siebie izolować? – wykrzyknął, choć wcale nie zamierzał tego robić.
– Spróbuj choć raz wdać się w moje położenie. Ja żyję, jakbym nie miał dla kogo! Nie chcę tak żyć – rozumiesz! – Mam dość życia w cieniu kobiety, która z premedytacją mnie ignoruje… Pozbawia bliskości i radości bycia przy sobie.
Waleria słuchała jego wywodów beznamiętnie, udając że słowa wypowiadane przez Januarego w złości, nie były przypisywane jej złej woli. Oczywiście, że ignorowała jego pretensje i żale, tak jak on ignorował jej zwariowane pisarstwo. Perfidnie kłamała bez cienia wyrzutów sumienia. By nie wzbudzać w nim furii, pośpiesznie udała się do pokoju, gdzie próbowała nabrać dystansu do życia i problemów, które ją od jakiegoś czasu bardzo przerastały. Nie potrafiła z Januarym rozmawiać. Był taki roszczeniowy i pospolity w tym co codziennie – od wielu lat zresztą – robił i co mówił, że wolała przemilczeć każdą jego wypowiedzianą bez namysłu uwagę czy wulgarną złośliwość. Bała się jego drwin i agresji, dlatego uciekała w świat fantazji i cudownej literatury. Tutaj karty rozdawała ona – nie on. I tego imperialnego terytorium jej emocjonalnego życia, i prawie idealnego świata, zamierzała zaciekle bronić, bez oswajania kogokolwiek z jej literackimi pomysłami i fascynującą wyobraźnią.
Nie zarzekała się Januarowej miłości, wręcz przeciwnie. Lubiła jego towarzystwo, ale postanowiła niczego w nim, ani w sobie, na siłę zmieniać. Takie, a nie inne, przekonanie pozwalało jej żyć i tworzyć bez ciężaru własnej arogancji i jego niemocy. Niestety była w tym obłędzie samolubstwa i cynizmu nieprzejednaną. A czas uciekał, unicestwiając w niej jej własną kobiecość i subtelną wrażliwość.

Autor : Danuta Schmeling

Author

Write A Comment