Niedzielnym porankiem witam Państwa i serdecznie pozdrawiam. Moje zagajenie nie będzie dziś zbyt długie, ponieważ zaproponuję Państwu do przeczytania opowiadanie pochodzące z powieści: Złodziejka czasu, mojego autorstwa… Życzę przyjemnej zabawy!
Krecia robota – epizod 32.
W pokoju gościnnym państwa Szumowskich panował koszmarny bałagan, nawet January nie był w stanie zapanować nad tym nieporządkiem. Trzymając w ręku kawałek drożdżowego ciasta, który ostał się z poprzedniego dnia na talerzu, a które Waleria tak uwielbiała piec i zajadać, zapytał:
– Jak myślisz, ile czasu zajmie ci ukończenie swojej książki? Czy wiesz już, jak zakończą się losy twojej ukochanej bohaterki Józefiny?
Waleria spojrzawszy uważnie na Januarego, odpowiedziała niedbale: Jeszcze nie wiem. Myślałam o zdradzie, ale ten pomysł wydaje mi się tak banalny, że aż głupi… Wychodząc szybko z pokoju, pomyślała: Ten sarkastyczny ignorant i zarozumiały palant przejmuje się moją książką, dziwne? Jakoś nie wierzę w jego zainteresowanie mną i moją pracą. Pewnie szuka w mojej książce fabularnych lub lingwistycznych rysów i warsztatowych słabości. Gołym okiem to widać i węchem wyczuć! – zawtórowała myślom i oburzeniu. Dla zilustrowania swoich intuicyjnych obaw, głośno zapytała:
– Nie idziesz do pracy? – a potem dodała: – Zamiast przejmować się moją głupią książką niestosownie wścibiając nos w nieswoje sprawy, zajmij się poranną toaletą i śniadaniem.
Wyczerpawszy wszystkie sugestie i aluzje, w stanie permanentnej złości, zaczęła powoli wciągać na siebie przewiewne ciuchy, które poprzedniego dnia dla siebie – z sobie tylko dobrze znanym zaangażowaniem i precyzją – przygotowała.
– January, ciekawość to bardzo zły doradca! – podsumowała i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi mieszkania. Udając się pośpiesznie do pracy, która była dla niej tak samo bardzo ważna, jak pisanie książki, zastanawiała się nad harmonogramem i skalą dzisiejszych obowiązków, i powinności. Nie bez sympatii dla ludzi przychodziła do swojej firmy, by po godzinie piętnastej szybko z niej zniknąć. Musiała przecież zająć się domem. Ale dzisiaj miało być inaczej. Dzisiaj musiała zostać po godzinach, żeby nadrobić powstałe z powodu wyjazdu do Paryża okropne zaległości. Ale nie była tą wymuszoną okolicznością jakoś szczególnie przygnębiona, ani na nikogo bardzo zła czy wściekła. Jeśli kiedykolwiek miałaby się zdenerwować, to tylko wtedy, gdyby miało się okazać, że jest nikomu w firmie niepotrzebna. Przemierzając wąski korytarz zlokalizowany na drugim piętrze, pewnym krokiem szła w kierunku swego gabinetu.
– Witajcie, kochani – rzekła na powitanie. – Jakże się za wami wszystkimi stęskniłam – mówiła, wolno i starannie, jakby zależało jej na tym, by nikt nie miał wątpliwości, że wszyscy bez wyjątku są jej bardzo bliscy. W milczeniu zabrała się do sprawdzenia korespondencji i poczty na Onecie, a potem przedzwoniła do domu, żeby upewnić się, czy January zjadł pierwsze śniadanie.
Robiła to od wielu lat z pewną regularnością, ponieważ uważała, że January w ogóle o siebie nie dba. Skoro mieli ze sobą jeszcze być, to nie mogła pozwolić sobie na daleko posuniętą ignorancję i lekceważenie jego osoby. W końcu był jej mężczyzną! Nagle podszedł do jej czworokątnego biurka nieznajomy mężczyzna z zapytaniem, czy ma przyjemność z Walerią Szumowską… To niespodziewane zainteresowanie jej skromną osobą, wzbudziło w niej zaciekawienie i niepokój. Skoczyła na równe nogi i odpowiedziała:
– Owszem, nazywam się Waleria Szumowska. W czym mogę panu pomóc?
– Och, to wspaniale! – odpowiedział, mężczyzna, unikając kontaktu wzrokowego z Walerią, jakby się obawiał, że ta niepozorna skądinąd kobieta od razu dostrzeże w jego oczach pretensjonalność i pozerstwo, bo Jean-Kaim był pozerem, tylko świat o tym nie wiedział.
– Czy mogłaby mi pani podać namiary do Matyldy? – szybko wydukał, uśmiechając się do Walerii nazbyt pewnie i zalotnie.
– Kim pan jest i skąd pan zna moją córkę? – nieśmiało zapytała. – Jaką mam pewność, że nie zrobi pan mojej córce krzywdy? Zaskoczony barakiem zaufania z jej strony, próbował jeszcze coś sensownego Walerii powiedzieć… Znam Matyldę z wykładów w Paryżu, studiowaliśmy na tej samej uczelni.
– Aaa, to taka historia. Znacie się państwo z Paryża… Ciekawe czy potwierdzi to Matylda? Wybaczy pan, ale nie mam teraz czasu. Może spotkamy się, jak skończę swoją papierkową robotę, w kawiarni „Feniks” na rogu ulicy Grabiszyńskiej. To niedaleko, około sto pięćdziesiąt metrów od mojej firmy. Zatem jesteśmy umówieni?
– Oczywiście, będę czekał… – na co Waleria zareagowała pobłażliwym uśmiechem,
W jednej minucie po wypowiedzeniu: Do zobaczenia! – Jean-Karem podążył w kierunku windy, której metalowe drzwi odbijały się cieniem na brunatnej ścianie dyskretnie oświetlonego korytarza. Waleria widząc, jak nieznajomy schodzi jej z oczu, odetchnęła z ulgą. Wreszcie będzie mogła, oddać się biurokratycznej procedurze wczytywania się w bankowe informacje, z przerwą na parzoną po turecku kawę. Zapijając ciekawość o francuskim nieznajomym, myślała:
– I pomyśleć, że ten przystojniaczek przyleciał do Wrocławia, żeby spotkać się z moją Matyldą! – Ciekawe czego od niej chce i… po cholerę tutaj przyjeżdża? – szybko skwitowała… Zadawanie sobie w myślach pytań retorycznych, których ciągi układały w długi szereg, pozwalały Walerii, zapomnieć o zaległościach w pracy. Nienawidziła chwil, kiedy zmuszała się fizycznie i intelektualnie do wysiłku i… gdy nie czuła w sobie impulsu działania na dokończenie tego, co przed wyjazdem do Francji rozgrzebała i nie dokończyła. Zresztą, kto by chciał?
– Szlag by trafił to wszystko! – zaklęła. Jak mogłam dopuścić do tego, żeby jakiś gówniarz tak mocno mnie poirytował? Zła na siebie i zaistniałe okoliczności, wybrała numer do Matyldy, by zapytać ją o tajemniczego przybysza z Paryża.
– Matylda? – niecierpliwie zapytała…
– No cześć mamo! – odpowiedziała grzecznie dziewczyna. – Co się stało, że robisz o tak wczesnej porze taką zadymę?
– Ja robię zadymę!? – wrzasnęła, wyprowadzona przez Matyldę lekko z równowagi.
– Moja droga usiądź twardo na swej młodej pupie i posłuchaj! – kontynuowała. – Dzisiaj rano przyszedł do mojej firmy cholernie przystojny jegomość… Zapytał o ciebie i nazwał siebie Jeanem-Karemem… Na dodatek zmusił mnie do spotkania z sobą, by pogadać ze mną o tobie. Oczywiście było na odwrót…
– Czy możesz mi do cholery powiedzieć, kim on jest i po co do Polski – do ciebie – przyleciał?
– Oj, zaraz do mnie! – niemrawo odpowiedziała Matylda. Jean-Karem przyleciał do Polski w interesach, a że pragnie się ze mną spotkać, to chyba dobrze? – zawiesiła podniesiony nieco głos, jakby nie rozumiała, że spotkanie z Francuzem nie pozostanie w jej życiu bez śladu i życiowych konsekwencji.
– Mamo, on jest nieszkodliwy, studiowaliśmy razem w Paryżu na tym samym kierunku, był w mojej grupie i bardzo go lubiłam. Takie tam niezobowiązujące do niczego spotkania i tyle!
Matylda kłamała matce jak z nut. W głowie czuła mętlik, bo myśli i wspomnienia z Francji nie dawały jej spokoju.
– Boże, Jean-Karem jest w Polsce! – głośno zawołała. – Jak mógł dać o sobie znać i próbować ponownie stanąć na mojej drodze? Po tym jak zupełnie o mniej zapomniał, jak wyparł się naszej miłości? – złość i wzburzenie sięgały w niej zenitu. Tylko głos matki w słuchawce telefonu pozwolił utrzymać w ryzach dyscypliny jej rozkołatane serce.
– Skoro twierdzisz, że to twój dobry kolega, to dobrze – kończyła rozmowę Waleria. – To może zamiast mnie ty spotkasz się z Jeanem-Karemem w kawiarence na rogu Grabiszyńskiej? Zapisz sobie namiary. Kawiarenka „Feniks”, Grabiszyńska sto siedemdziesiąt dziewięć… Aaa, zapomniałam dodać – Waleria przeciągnęła głos, jakby chciała dodać sobie animuszu
i splendoru… – Godzina siedemnasta trzydzieści, tylko się nie spóźnij. Odłożywszy telefon na widełki, ponownie zabrała się do roboty. Wyciągi z kont przesuwały się w jej dłoniach, jak palce mężczyzny po nagim ciele kobiety, a dobry nastrój sygnalizował szybkie zakończenie pewnego etapu pracy.
Danuta Schmeling
PAMFLET z przymrużeniem oka!
Utalentowani poeci?
Kto oni?
Krzepki,
anonimowy recenzent:
– To bałwochwalcy słów
przez facebooka uformowani.
Dogasający emocją pustą
zrodzoną na pokaz.
Ktoś z tłumu:
– W rzeczy samej,
taki jest utalentowanego poety
medialny – karykaturalny – obraz.
Czytelnik:
– Ja się z tym nie zgadzam!
Pchać kij w mrowisko
i czepiać się Bogu ducha winnych poetów
to największa polska przypadłość,
by nie rzec:
pospolita zaraza!
27 lipca2018 r.
Vide: fot. priv.
Ten tydzień zacznę od przywitania z Państwem: Dzień dobry!
Wrzucam do sieci taki oto wiersz, który powstał z samego rana, by pozwolić mnie i Państwu na chwilę, oderwać się od obowiązków życia. Miłego dnia – autorka bloga Ocal słowa.
LIRYKA WYZNANIA
Chciałabym móc,
miłość odczytać
z srebrnych gwiazd,
Twoich warg i grymasu twarzy.
Śpiewu ptaków,
co budzą mnie o świcie,
by mieć pewność,
że nic złego nam się nie przytrafi,
nie wydarzy.
Chciałabym,
wyszarpać niebu nadzieję
i Boże zapewnienie,
że nikt mi nie zabierze tego,
co kocham nad życie.
Tak chciałabym choć raz,
stanąć pewnie bosymi stopami
na wielkim życia szczycie.
16 lipca 2018
Vide: fot. pixabay
Przed laty moja Mama powtarzała mi: Miłość to jedyna człowiecza przypadłość, której nie należy się wstydzić. Czy miała rację? Oczywiście, że miała. Miłości nie należy się wstydzić, pod warunkiem, że nie jest i nie była wiarołomną. Bo tym akurat nie ma się czym chwalić, choć potrafię zrozumieć, że może się każdemu przydarzyć; że człowiek dla miłości, romansu, etc. gotów jest poświecić wszystko, a nawet stracić rozum. Jesteśmy gatunkiem kochliwym, dwulicowym, zakłamanym – a i draństwo nie jest nam wcale takie obce! Dzisiaj będzie o miłości skrojonej na miarę – poczciwej i wiernej.
LIRYKA (NIE) CUDZOŁOŻNA
SŁOWEM i RYMEM
Mów do mnie szeptem wiatru,
by noc
nie usłyszała.
By księżyc nas do siebie zbliżył
tak jak miłość
by chciała.
Mów do mnie szeptem
wiatru,
by serce zazdrosne nie było.
By życie nas codziennie
marzeniami do gwiazd wznosiło.
Byśmy byli
dla siebie,
jak kochankowie
z Werony.
Gotowi na wierną
miłość,
spełnianie pragnień
męża lub żony.
Na radosne i dobre życie
ręką samego Boga pobłogosławione,
wystawiane na próbę
przez złych ludzi,
wężowe – diabelskie pokusy,
zasadzką głupich myśli zrodzone…
Danuta Schmeling
Vide: fot. pixabay
Witam czwartkowym popołudniem. Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że byłoby miło pobyć z Państwem parę chwil, więc jestem. Nic nie nadaje większego sensu mojemu życiu, poza miłością i moją RODZINĄ oczywiście, jak pisanie! Lubię ten stan egzaltacji i romantyzmu… Szukania w sobie, również w życiu, które mnie inspiruje – czegoś, co mogłoby Państwa zainteresować… – a mnie pobudzić do literackiego działania. I choć pisanie zagajenia bywa czasem kłopotliwe, bo “od czego tu zacząć ? ” – z przyjemnością oddaje się wirtualnemu flirtowaniu z Państwem i jego epicko-lirycznej kontynuacji…
Dzisiaj będzie naprawdę bez patetycznych przemyśleń i wymądrzania się, i filozofowania. Oto i moje trzy wiersze: jeden powstały w przestrzeni 2016 roku i dwa kolejne utwory napisane w czasie dwóch ostatnich dni 2018 roku… Może się Państwu spodobają, a jak się nie spodobają, będę musiała następnym razem postarać się jeszcze bardziej. Do następnego (za)czytania – pozdrawiam.
Ps. Nowym subskrybentom dziękuję za polubienie strony: Ocal słowa… – jest nas 5.818 osób!
1.
“Montmartre”
Tutaj mogłabym żyć,
pisać swoje wiersze,
w restauracji czerwone wino pić.
Czego chcieć więcej…(?)
Chodzić Aleją Mgieł
od rana do wieczora.
Kochać,
bawić się życiem
podziwiać krajobrazy i szkice,
portrety
i dzieła ulicznych malarzy.
Tutaj mogłabym żyć,
bawić się codziennością,
o miłości śnić,
pięknego trwania doświadczać
i o niezwyczajnym –
paryskim życiu marzyć.
Paryż, 2016 r.
2.
Słowa ocalę wierszem i prozą,
(piórem lub klawiaturą) nim ugrzęznę
w mrocznym milczeniu.
Wyjdę naprzeciw czytelnika,
który od wieków
szuka w literaturze ochłody
w słów iluzorycznym cieniu.
Legnica, 2018 r.
3.
Jesteś jak jabłoń
korzeniami tradycji i miłości
przytwierdzony do podłoża ziemi,
żółtego piasku i obłego kamienia.
Wyrzeźbił Cię nie byle kto,
ale On, byś był doskonały.
Życiodajny deszcz
zmył z Ciebie rajski pył,
nie naruszając struktury piękna
rozświetlił zmysły,
zachęcił do życia dobrymi gestami,
mądrością filozofii słowa!
Jesteś drzewem poznania,
tajemnicą a nawet grzechem.
Legnica, 2018 r.
Vide: fot. priv.