Author

Dana

Browsing

Prozdrowotnie

“Na zakończenie – rozpoczęcie dnia”
 
Trzeba kochać tak,
by życie nie bolało.
Nie wżerało się
zimnymi łzami w szarą
tkankę pamięci.
Duszą pokątnie
przez lata nie cierpiało!
Trzeba kochać pięknie,
roztropnie bez uniżania
ciała i życia drugiego człowieka,
nim przesłoni nam obraz świata
oraz ukochanych ludzi
zimna – niewzruszona
powieka…
Trzeba wyzwolić się
od koncentracji na sobie
i trwać tęsknotą przy miłości.
Dbać o kondycję
ofiarowanego nam czasu,
jakość życia i umiłowanej
ludzkości.
 
Autor: Danuta Schmeling

W cieniu krużganka

STOP!
Niech mi nikt
nie mebluje życia,
bo nie wie,
czego mi w nim potrzeba!
Nie muszę być wcale idealną –
krużgankową kobietą – damą.
Obrałam własny k u r s
w drodze do szczęścia –
do nieba!
Niech mi nikt nie mówi,
co i jak mam robić,
kogo uważać za przyjaciela
lub wroga…
Jestem wolną kobietą
stąpającą po ziemi obiema,
nie jedną nogą!
Potrafię
krytycznie myśleć,
choć ludzi na mądrych –
głupich nie dzielę,
jak rzeczy nie segreguję.
Mam swój system wartości,
który do mnie –
mojego witalistycznego
świata – jak ulał pasuje!
Szanuję wielorodzajową
aktywność mózgu.
Myślenia…
Autor: Danuta Schmeling
Vide:
* “krużgankowa” – ironiczne określenie kobiety oświeconej inaczej.

Nie jestem w kryzysie wartości…

 
EXPOSÉ
 
Nie jestem
“naskórkową patriotką”!
Kocham swój kraj
i nie zatracam swojej polskości,
bo bliskie sercu są mi:
p o l s k a m o w a,
chrześcijańskie tradycje,
k u l t u r a:
literatura piękna –
sztuka gestu i słowa.
Dom z malwami –
przodków moich
g n i a z d o.
Nie jestem
“naskórkową poetką”
bez empatii,
“użyteczną idiotką”
też nie bywam…
Nie wadzą mi na planecie
l u d z i e
mówiący j ę z y k a m i
ś w i a t a!
 
Autor: Danuta Schmeling
 
Vide:
1. * “naskórkowy patriotyzm” (sic!) – autor: Marek Jastrząb!
2. * “pożyteczni idioci” /użyteczni/ – pejoratywne określenie ludzi, którzy według mnie naiwnie wierzą, 
że “naprawiają świat”w jakiejś arcyważnej ideowo sprawie – współcześni entuzjaści rewolucji kulturowej
i społecznej, a także ludzie uprawiający medialny trolling na użytek partii, których są entuzjastami, etc…
 
 
 
 
 
 

Jakie licho?

SKOJARZENIE:
terror demograficzny?
Nachodźca
kłamiąc jak
z nut,
że
nie ma dowodu,
p a s z p o r t u
ani tożsamości,
chce z uporem maniaka –
barbarzyńcy – przedostać się
do świata
exclusivie.
Marzy
mu się dobrostan d u c h a,
zmiana perspektywy domu,
waluty,
w i ę c ucieka przed (nie)bogatą biedą,
ojczyźnianym patriotyzmem.
M i t e m
bohatera.
Tylko żal,
że kosztem delegalizacji
człowieczeństwa –
miłości.
Bezpieczeństwa
rodziny!
 
Autor: Danuta Schmeling
Ale niech nie myślą Państwo, że jestem bez serca!  Do sytuacji spod granicy RP nie powinno nigdy  dojść, cokolwiek to znaczy… I jestem tym wydarzeniem tak samo mocno wstrząśnięta, i zdegustowana, jak większość rodaków oraz ludzi w Europie i na świecie… 

Roztropnie

Czy miłość może być mistrzem w wartościowaniu życia? Oczywiście, że może! Dzięki niej jesteśmy dla siebie i dla innych ludzi lepszymi…
MIŁOŚĆ OBJAŚNIA
 
Miłość niczym słowo
objaśnia nasze życie
każdego d n i a,
każdej godziny.
Tłumaczy,
co jest w nim bezcenne
i naprawdę ważne,
aby nie zatracić sensu –
nie upaść na bruk
i nie dotknąć bólu,
krzyku ciała.
Cudzej – s w o j e j –
aroganckiej pychy
i bezdusznej winy.
Miłość jest zapachem
mężczyzny,
słownej pieszczoty
z wieczora i …
od samego rana
Czułym
uściskiem dłoni,
krótkim jak myśl
niewinnym wyznaniem:
Dobrze,
że jesteś blisko,
moja ukochana!
Miłość jest jak morfina
uśmierzająca ból,
duchowe męki, urazy –
liczne zadrapania.
Bywa wierną i stałą,
choć zdarza się, że jest nam
przez los ukradziona –
odebrana…
 
Autor: Danuta  Schmeling

Piractwu – STOP!

Plagiatowanie utworów weszło w krew niejednemu  “piratopoecie”, stąd mój banalny tekścik mający uświadomić czytelnikowi, jak nieuczciwe, godne pożałowania jest to zjawisko … Pozdrawiam, autorka bloga.
 
PIRAToPOETA
– rymowanka bez finezji języka
 
PIRAToPOETA
tu coś zmieni,
coś skreśli, dopisze,
żeby wydobyć
z nieswojego poematu
nabrzmiałą od szarości
jesienną –
choć nieswoją ciszę…
 
A po “brudnej robocie”
dołączy do falsyfikatu 
swojego imienia i nazwiska
głodne podziwu litery –
nieświadome wstydu inicjały 
dla pozoru autorstwa,
szalbierskiej –
andrusowskiej “zabawy”…
 
Autor: Danuta Schmeling
Chojnów, 8 listopada 2021 r.

Subtelności prozy

Przywileje życia – epizod  trzeci

 Książkowa Józefina w niczym nie przypominała Walerii. Różniła się od niej nie tylko fizjonomią, ale także umiłowaniem swojej nietuzinkowej wolności. Podobnie jak Waleria była kobietą wrażliwą, inteligentną, wyczuloną na nietolerancję i ludzką krzywdę. Nie lubiła arogancji, tak jak nienawidziła w ludziach głupoty ubranej w lukratywne słowa i epitety.

Ta zwyczajna czterdziestolatka z zapasem kilku miesięcy życia, kochająca Anglię, Francję, dumną Rosję czy w końcu Polskę, a także muzykę Mozarta, Bacha, Beethovena, Czajkowskiego i Chopina, rozczytywała się w ekscytujących biografiach ludzi, których talent, ciekawe, a czasem ekscentryczne i powikłane losy, zapewniły im u potomnych niebanalną nieśmiertelność. A przecież jej tak naprawdę realnie pośród nas – zwyczajnych śmiertelników – nie było. Żyła w świecie pomiędzy wierszami tekstu, między jedną a kolejną frazą wyimaginowanego świata, który zapewniał jej bezwzględną niezależność.

Tak, to Waleria sprawiała, że Józefina była wystylizowaną ideą, materią bez materii i ducha. Substytutem marzeń i jej egoistycznych zachcianek, a może niebanalnych myśli rozbieganych po rozdrożach człowieczego losu – dwunastu godzin kobiecego trwania i przeżywania życia pomnożonych przez dwa niezależne od siebie wymiary czasowe
i egzystencjalne.

W szafirowych jak niebo oczach Józefiny, w których niejednokrotnie czaił się smutek, widać było bezbarwną samotność i przytłaczającą gnuśność, a także oznaki wewnętrznego rozżalenia z powodu teraźniejszości, którą zafundowała jej książkowa rzeczywistość. Myślała wtedy: Wszystko mi jedno, nie muszę przecież być szczęśliwą!

Ogarnięta przerażeniem tego stwierdzenia stała przy oknie, zupełnie nie zważając na ogarniającą ją bezdenną nudę. Wodziła wzrokiem po ulicy, gdzie wszystko wydawało się być takie zharmonizowane.  Bezmyślnie obserwowała ludzi idących w tę i tamtą stronę, i było jej z tym trwaniem przedziwnie bezpiecznie i dobrze. Nawet poszczekiwanie ryżawego kundla dobiegające gdzieś z przeciwległej ulicy, nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi, mimo że przedłużający się skowyt psiego jegomościa w niczym nie przypominał etiudy rewolucyjnej mistrza Fryderyka granej na dwie wirtuozowskie ręce sławnego w świecie maestra Artura Rubinsteina.

W pewnym momencie Józka poczuła się bardzo znużona bezsensem przyglądania się mechanizmom ludzkiego życia, dlatego powoli odeszła od okna, by na chwilę zatrzymać się przy zdjęciu mężczyzny, na wspomnienie którego łzy od razu popłynęły jej po policzkach. Kochała go tak, jak kocha się piękne wspomnienie. Zlana łzami, w spontanicznym odruchu bezsilności, ściągnęła zdjęcie ze ściany i odwróciła je, by nie móc spoglądać na Marcelego, w którego kiedyś tak namiętnie pożądała, a który z perspektywy minionego czasu wydawał jej się tak nierealistycznie daleki i obcy.

– Czy musiał umrzeć? Czy miał prawo zostawić ją samą z całym tym zwyczajnym, zafajdanym światem? Te upiorne – dręczące ją od paru tygodni – pytania, wprawiały w ruch wszystkie rozbiegane po bezdrożach jej mózgu myśli, które krzyżowały się z uczuciami niemocy, strachu i tkliwego rozżalenia.

 To prawda, Józefinie brakowało Marcelego i tych wspaniałych, magicznych chwil, gdy pośpiesznie oddawała mu się w jego kawalerskim, malutkim mieszkanku na Placu Solnym. Gdy szeptem i z czułością szeptała mu do ucha słowa, których znaczenia, symbole i lingwistyczne znaki były tylko im obojgu bardzo dobrze znane. Była wtedy naprawdę bardzo szczęśliwą, bo wiedziała, że Marceli przynależy do niej a ona do niego. Ale teraz, gdy została sama, pozbawiona sensu życia i swego kochanka, snuła się po domu jak cień, by zatrzeć w sobie przygnębiającą pustkę i wspomnienie mężczyzny, którego nadal kochała. Nagle z odrętwienia i bolesnych, niedalekich wspomnień wyrwał ją telefon, którego skoczne nawoływanie przywróciło ją niemal natychmiast do świata żyjących.

– Józka? – Taaak – przeciągle odpowiedziała, zastanawiając się, czy zna mężczyznę, którego głos wydawał się jej obcy i, który wprawił ją w niewielkie zakłopotanie.

– Nie mów, że nie pamiętasz faceta, który  przez cztery długie lata namiętnie i niestrudzenie podrywał cię w ogólniaku?

– Aaaaa, Krzysztof!  – Mój Boże, jakże mogłam cię zapomnieć.  – Minęło tyle lat,  to dlatego twój przyciszony głos wydał mi się taki nieznajomy, jakby w świecie, który przed laty wspólnie poznawaliśmy, nie było miejsca na jego tenorową tonację.

 – Dzwonię, byś mogła przekazać Marcelemu, że proszę go o wspólne spotkanie.

 – Wiesz – mówił, cedząc słowa przez zęby – próbuję od wielu tygodni skontaktować się z nim telefonicznie, oczywiście w ważnej dla nas obu sprawie, ale jego przeklęta komórka nieustannie milczy, jakby Marceli zapadł się pod ziemię.

To ostatnie stwierdzenie wypowiedziane przez Krzyśka w beznamiętnym pośpiechu ukłuło ją w sam środek serca tak boleśnie, że szybko odłożyła słuchawkę. Czuła, że jej umysł nie rozpoznaje żadnego z impulsów jej świadomości -a co za tym idzie – człowieczeństwa. Rozżalona i zdezorientowana tym, co stało się przed chwilą, upadla na podłogę.  Czarna nieświadomość pozwoliła jej wzlecieć na wyżyny rajskiego świata, by móc choć przez chwilę zapomnieć o bólu, który od wielu tygodniu bombardował jej nieszczęśliwą duszę.

Autorka: Danuta Schmeling / Złodziejka czasu/

Waleria(na)

Dzisiaj wrzucam do sieci fragment moje książki pt.”Złodziejka czasu” pisanej w Jeleniej Górze a ukończonej w Legnicy i ukochanym Chojnowie… Zapraszam Państwa do czytania.

PROZA

Po drugiej stronie świadomości – epizod drugi

W swojej dość tradycyjnej, choć niezwyczajnej rodzinie, Waleria jako druga kobieta (po prababce), zmagała się ze słowem. Nikt poza nią i Antoniną tak skutecznie nie uciekał od bezsensu ludzkiego życia, zdominowanego przez pracę zawodową, a także pieniądze. Była z tej uwielbianej przez siebie pasji podpatrywania życia i pisania, naprawdę bardzo dumna. Niestety wiele osób – poza nią  samą – nie rozumiało motywów jej grafomańskiego zamiłowania, ani w żaden skuteczny sposób nie przeciwdziałało temu, co na co dzień podstępnie i samowolnie wyprawiała, żeby za wszelką cenę móc rozwijać i kontynuować swoje babskie fascynacje czy manifestować „rozindyczone”, niepoprawne z punktu widzenia społecznego,  prowokacyjne fanaberie i zachcianki.

Fikcyjna Józefka, jak ją pospolicie nazywała, wydumana z obrazów własnej przeszłości  na wzór licealnej koleżanki z klasy – pozwalała jej na dialog z własną duszą oraz jej kobiecymi emocjami. Były to dla niej wyjątkowo ważne chwile, na tyle intymne i piękne, że nie chciała z nich dobrowolnie zrezygnować. Nawiasem mówiąc, ceniła je tak, jak ceni się diamenty, których nigdy w życiu nie miała. Zresztą te wyjątkowe chwile, pełne wielu niebanalnych sekretów, zapewniały jej poczucie wartości, jak również ukojenie i bezwzględnie upragniony spokój. Ponadto nie musiała się ze swoich literackich kontemplacji czy emocjonalnych stanów i uczuć nikomu spowiadać ani przed nikim tłumaczyć.

Każdego dnia w środku nocy, takiej jak ta czy wiele innych, zasiadała do srebrzystobiałego laptopa, by malować słowem związanym gramatyczno-ortograficznymi i składniowymi zależnościami świat swojej Józefiny, którą los i pisarskie fanaberie Walerii rzuciły na przedpola nierealnego i mniej skomplikowanego życia.

 I właśnie w ten oczywisty dla Walerii sposób – dla innych ludzi chyba raczej już mniej – urzeczywistniała się jej książkowa Józka, z którą tworzyła nierozerwalny, emocjonalny związek zdublowany na okoliczność własnych, pisarskich, egoistycznych potrzeb i beztroskich jak dziecko umiejętności. Po jednej stronie tego zadziwiającego, kobiecego tandemu wyczuwało się wyczekiwanie na jakąś subtelną grę, po drugiej zaś – ucieczkę przed stagnacją.

Dwoistość tej relacji i dialektycznej natury miała swoje życiowe uzasadnienie. Pozwalała obu kobietom współgrać, zwyczajnie, niezależnie po ludzku trwać i istnieć. Bo przecież oczywistym było, że obie kobiety to jedna materia, ale podzielona na dwie niezależne od siebie istoty oraz dwa wyodrębnione myślą i ręką Walerii – światy. Taki literacki miszmasz. Żart skrojony na miarę kobiecych tęsknot i pisarskich oczekiwań nieposkromionej Walerii Szumowskiej, ale także niewinnych marzeń wyimaginowanej, sympatycznej skądinąd Józki. Marzenia, wizjonerskie projekcje upersonifikowanej i bardzo mocno zmetaforyzowanej jaźni, i kobiecego rozumu, roztargnienia i strachu przed singlowym bytem promowanym przez medialnych awanturników i celebrytów pozujących na wielkie europejskie autorytety i mega gwiazdy.

Na szczęście Waleria nie popierała w ludziach skłonności do destrukcji czy izolowania się od innych, dlatego w żadnym wypadku nie czuła się zagrożona wyalienowaniem. Może dlatego nie bała się swoich myśli i siebie, gdyż w świecie realnym, pomiędzy bytem czasu a bytem świadomości prywatnego trwania, dzielących ludzkie życie – jej życie – na przeszłość i przyszłość, są byty istniejące tylko na białej kartce papieru.

W psychologii nazwano by tę przedziwną przypadłość i filozofię postrzegania człowieka, i jego żywota – fantazją, być może nawet pospolitym szaleństwem. Ale Waleria nie była szaloną. Kochała swoją intymność i skrajności swego “pisarskiego” losu. Nie kryła też irytacji dla niezrozumienia dla jej nietuzinkowej, społecznej, pisarskiej arogancji – lubiła czytelników podstępnie prowokować, choć w swoim prywatnym, codziennym, by nie rzec: zabawnym życiu, bezwzględnie unikała zbytecznej prowokacji. Chyba że chodziło o jej tajemniczą Józkę. Kobietę właściwie znikąd – babę bez duszy i grzesznego ciała – realnych, kobiecych kształtów człowieczeństwa.

Wtedy jak nigdy czuła potrzebę wypełnienia tej pustki wystylizowaną przez siebie materią, by nadać Józefinie jakąś własną tożsamość i określić granice jej książkowego bytu, wykreowanego podług literackich prawideł i Bóg wie czego jeszcze. Nie zdawała sobie sprawy z tego, czego się podejmuje i jak wielkie czeka ją przedsięwzięcie. Ale Walerii podobało się to naigrywanie z własnego losu. I jak chyba nikt w wielkim świecie kochała swoje komputerowe zapiski i gryzmoły i coraz śmielej, i pewniej uczestniczyła w fascynującym akcie tworzenia literackiego świata. To dziwne, powoli stawała się wprawną pisarką, zaświadczającą o swoim przywiązaniu do słowa i epickiej narracji.

Vide:  Złodziejka czasu  – autorka: Danuta Schmeling

Jesteś gotów mistrzu stanąć przed nami?

Rok Norwidowski – w hołdzie poecie
Ostatnia z bajek 
o poecie blednie.
 Tym, 
co z tęsknoty za Polską   
jak liść na peryferiach Ivry usychał
 i skonał.
Szkoda
żeś o nim Polaku – obywatelu
zapomniał,
bo dzięki “Fortepianowi Chopina”,
“Mojej piosnce [II]”, “Mojej ojczyźnie”, etc.
o Jego geniuszu –
losie Wielkiej Emigracji –
się dowiedział.
Dostrzeż więc piękno,
i duszy polskiej –
na obczyźnie g r a n i e.
Zważ słowa – proroctwa wieszcza.
Skłoń głowę
nad Jego rozgoryczonym,
nędznym ż y c i e m
oraz wielkiej poezji
pisaniem.
Oddaj hołd poecie!
Geniuszowi poematów
i niepospolitego
wiersza!
 
Autor: Danka Schmeling

Przywabiać słowami?


PERSONA NON GRATA
Ona – intruz pośród kwiatów –
chwastów.
Ona – synonim impertynencji i…
rozbujanego do granic absurdu
własnego ego.
Taka Pani nikt –
dość już tego!
On – groteskowy frant.
On – synonim powikłanego życia i…
certyfikowanej próżności.
Taki Pan nikt –
pozbawiony empatii i kultury,
i bezinteresowności.
 
Autor: Danuta Schmeling